piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 1

Przylot do stolicy Anglii był niesamowitym przeżyciem. Mimo, że nie była to jej ukochana Szkocja, czuła się jak w domu. Niestety, wyspy nie przywitały jej zbyt łaskawie. Lało jak z cebra, grzmiało, a ludzie ścigali się, kto pierwszy złapie taksówkę. Colin, już cała przemoczona wbiegła do jednego, z żółtych pojazdów, który właśnie chciał zaparkować.
- Na Stamford Bridge, poproszę. - oznajmiła przeglądając się w lusterku. Oczywiście po makijażu nie było już śladu, a blond loki oklapły na jej ramiona.Taksówkarz nie odpowiedział, tylko do razu ruszył. Po około dziesięciu minutach byli na miejscu. Deszcz nie przestawał padać. Lin szarpnęła za uchwyt wielkiej walizki, po czym jak najszybciej umiała wbiegła pod daszek nad wejściem. Właśnie miała otwierać drzwi, kiedy zrobił to ktoś z drugiej strony.
- O! Przepraszam! - wystraszył się mężczyzna. Miał długie, jasnobrązowe loczki i słodkie dołeczki w policzkach.
- Nie, nic się nie stało. - odparła. - Moment, ty jesteś David Luiz? - była trochę niepewna..
- Tak, to ja. Gdzie podpisać? - zapytał wyciągając marker z kieszeni.
- Nie, nigdzie. - parsknęła. - Colin MacPherson. - wyciągnęła ku niemu dłoń. - Jestem dziennikarką. będę pisała o was duży artykuł, dla gazety z Chicago. - dodała, kiedy uścisnął rękę.
- Miło poznać. - uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Szukasz kogoś konkretnego?
- Miałam przyjść tutaj zaraz po przyjeździe, żeby odebrać klucze od mieszkania.
- To w takim razie zaprowadzę cię do gabinetu trenera. - kiwnął głowa w stronę drzwi, które otworzył przed Colin. Szli krętym, białym korytarzem, na którego ścianach wisiały zdjęcia zespołu, oprawione w złote ramki.
- To tutaj. - oznajmił David. - Życzę powodzenia i polecam się na przyszłość. - ukłonił się z uśmiechem na ustach, po czym zniknął. Blondynka nie zdążyła mu nawet podziękować. Wzięła głęboki oddech i zapukała.
- Proszę. - usłyszała. Weszła do środka. Zobaczyła mężczyznę w średnim wieku, siedzącego za biurkiem, obładowanym stertą papierów.
- Dzień dobry. Jestem Colin MacPherson. Mam napisać artykuł o Chelsea. Dzwonił pan, żebym po przyjeździe od razu tu przyszła.
- Witaj. Rafael Benitez. - uścisnął jej dłoń. Nie wzbudził zbytnio jej sympatii. Ale, nie zna się na ludziach, więc... - Tak, tak. - mruknął pod nosem pisząc coś na małej karteczce. - To adres małego pensjonatu, w którym się zatrzymasz. Wszystko zostało opłacone po połowie przez nas i Chicago Company, więc nie masz się czym martwić. Wystarczy, że napiszesz świetny artykuł o Chelsea. Jak widzisz, nie mam dzisiaj za dużo czasu, więc proszę, żebyś przyszła jutro, koło południa. Mamy trening przed meczami towarzyskimi. Poznasz zawodników, będziesz mogła zapoznać się również ze stadionem.
- Dobrze, dziękuję. - uśmiechnęła się lekko zginając karteczkę. - Do zobaczenia. - dodała, wychodząc.Poczuła się o niebo lepiej, kiedy w końcu mogła opuścić to małe, duszne pomieszczenie.
Nie miała ochoty wydawać więcej pieniędzy na taksówkę, więc poszła piechotą pod małymi daszkami sklepów. Pensjonat nie był tak daleko. Wystarczyło dosłownie kilka minut, aby dojść na miejsce.
~*~
Siedział. Jak zwykle, siedział. Zawsze siedział. Nie robił nic innego. Tym razem, jednak coś się zmieniło. Wyszedł na zewnątrz. Siedział na ławce w ogrodzie razem z innymi, ale wciąż milczał i spoglądał ślepo przed siebie. Juan przyszedł dokładnie o godzinie czternastej. Przywitał się z wolontariuszkami, które opiekowały się ludźmi i od razu podszedł do przyjaciela.
- Cześć, Fer. - uśmiechnął się, mimo, że wiedział, że ten nie odpowie. Nie mógł robić nic poza mówieniem do niego. Fernando zamknął się w sobie i nie miał kontaktu ze światem. Obwiniał się za wypadek żony. Mimo, że miał we krwi dozwoloną ilość alkoholu wmawiał sobie, że to on spowodował wypadek. Że powinien wcześniej widzieć tą osobę na drodze. - Dzisiaj mieliśmy sesję z pucharem. - prychnął. - A jutro przychodzi jakaś dziennikarka. ma napisać artykuł o naszym klubie. - spuścił wzrok. - Szkoda, że nie będzie cię przy tym. - poklepał go po ramieniu. - Eh, to nie ma sensu... - sapnął sam do siebie. Wiele razy chciał już odpuścić, ale wtedy przypominały mu się chwilę, kiedy razem z Fernando przygotowywali się na mecze, chodzili na imprezy, grali w reprezentacji. Nie mógł go zostawić w takiej chwili...
~*~
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się widząc w drzwiach kobietę w średnim wieku. Miała ciemne włosy spięte w kucyk, widoczne zmarszczki na twarzy, dekolcie i dłoniach, mocny makijaż.
- Zapewne Colin. - ubiegła ją spoglądając podejrzliwie. Szkotka kiwnęła głową. Kobieta świdrowała ją dużymi, piwnymi oczami. - Wejdź. - dodała w końcu. bez słowa przeszły przez parter i weszły po schodach na piętro. - To twój pokój. na stole znajdziesz plan z godzinami, w których podawane są posiłki, numer do kierowcy, który będzie woził cię po Londynie i inne potrzebne informacje. Nie będę już przeszkadzać. - westchnęła odchodząc. Colin przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Myślała, że jeśli koszty pokrywa Chicago Company i władze klubu, to pozwolą jej na odrobinę komfortu, ale się przeliczyła. Ściany były pomalowane na brązoworudy kolor, deski w podłodze skrzypiały, wydawało się, że meble są zjadane przez korniki i inne paskudztwa. Przeszedł ją dreszcz. Ale co może zrobić? Delikatnie postawiła walizkę obok szafy i zaczęła się wypakowywać. Nie zajęło jej to za dużo czasu. Mogła pozwolić sobie na krótki spacer, po którym przyszła na kolację. Wszyscy, goście jak i domownicy jedli przy ogromnym, drewnianym stole w jadalni.
- Hej, jestem Luce. - przed nią pojawiła się dziewczyna, w mniej więcej jej wieku.
- Cześć. Colin. - uścisnęła jej dłoń.
- Słyszałam, że jesteś dziennikarką. - zagadnęła, kiedy siadały przy stole.
- Tak, będę pisać artykuł na temat Chelsea Londyn.
- Jeśli potrzebowałabyś informacji albo pomocy, to chętnie służę. Mój chłopak David jest tam piłkarzem. Pewnie znasz. David Luiz.
- Ah,tak. Poznałam go dzisiaj przed stadionem.- przez twarz Luce przebiegł cień zazdrości, ale starała się go ukryć.
- Aaa. - westchnęła w końcu nalewając sobie zupy.
- Jesteś spokrewniona z właścicielką pensjonatu? Bardzo podobne jesteście. - oznajmiła Colin jedząc swoją porcję.
- Tak, to moja mama. - uśmiechnęła się. - Oprócz tego pensjonatu prowadzi ośrodek psychiatryczny. Wiem, że to niezbyt dobrze brzmi, ale panuje w nim naprawdę miła atmosfera. Wszyscy, którzy tam pracują starają się w jakiś sposób pomóc pacjentom. Nawet kosztem życia prywatnego. - odparła. Lin kiwnęła uprzejmie głową. nie wiedziała co powiedzieć.
~*~
Po kolacji zamknęła się w pokoju, załączyła laptop i usiadła na parapecie. Otwarła folder, a później jeden z plików pod nazwą ,,Prolog". Od dawna chciała wciąć się  za pisanie książki. Zawsze o tym marzyła. Miała głowę pełną pomysłów, co chwilę przychodziły nowe, ale nie umiała tego opisać. W artykułach chodzi o konkrety, a nie o uczucia, przeżycia. Dla gazety pisała po prostu sztywno. Podziwiała różnych pisarzy, za to, że umieli w tak przepiękny sposób ukazać uczucia i emocje. Do Londynu nie przyjechała pisać tylko artykułu. Potrzebowała natchnienia, muzy. Kogoś lub czegoś. Czy będzie jej dane odnaleźć to coś lub tego kogoś tutaj?

Od autorki: Witam! Z rozdziału jestem średnio zadowolona, ale trzeba jakoś zacząć. Z każdym rozdziałem wszystko będzie się rozkręcać. Obiecuję również więcej Nando! <3
Pozdrawiam i do napisania! Laurel.