środa, 18 grudnia 2013

Rozdział 5

Czas spędzony z Fernando dał jej dużo siły. Nie oczekując od niego niczego więcej opowiedziała mu o swoim dzieciństwie. O kochającym ojcu, który wpadł w sidła alkoholizmu, matce nieumiejącej mu się postawić i pracy w Chicago.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. - uśmiechnęła się lekko wycierając mokre policzki. - Do zobaczenia. - ścisnęła jego dłoń i odeszła. Złapała taksówkę, poprosiła o zawiezienie do pensjonatu. Wchodząc do środka zobaczyła Luce i Davida siedzących przy stole w jadalni. Dziewczyna, uśmiechnięta od ucha do ucha trzymała piłkarza za rękę, a on spoglądał na nią tępym wzrokiem. Colin napotkała jego wzrok, uśmiechnęła się triumfalnie, po czym weszła po schodach na piętro.
Usiadła na parapecie z laptopem na kolanach i zaczęła pisać prolog, a później pierwszy rozdział. W głowie miała już wszystko poukładane. Spotkanie z Torresem dodało jej nie tylko siły, ale również weny. Chciała, aby ludzie dowiedzieli się prawdy i przestali zrzucać na Fernando całą winę. Wydobędzie z niego wszystko, choćby miała spędzać tam 24 na dobę - i zrobi to dla jego dobra.
Zaburczało jej w brzuchu. Perspektywa ponownego spotkania Davida i możliwości triumfalnego uśmiechu była bardzo kusząca. Odłożyła laptop i zeszła do kuchni, która była już pusta. Jedynie na tarasie siedziała czarnoskóra para jedząca kolację. Gołym okiem było widać, że są w sobie po uszy zakochani.
Colin wzięła coś do jedzenia i wróciła do pokoju.
- Nie wierzę, znowu ?! - warknęła, kiedy zobaczyła Davida siedzącego na parapecie, w swoim mieszkaniu. Kiedy tak na nią patrzył, tymi swoimi pięknymi oczami miała ochotę mu je wydłubać. - Wynocha mi stąd, albo nie ręczę za siebie. - dodała.
- Myślisz, że ci odpuszczę? - prychnął.
- Ty mi? Chyba ja tobie, kretynie. - odparła tym samym tonem.
- Pożałujesz. - syknął wychodząc.
- Niby czego? - zapytała już raczej sama siebie. Nie bała się go, była spokojna, jak nigdy. Nienawidziła drania z całego serca i życzyła mu jak najgorzej, ale szkoda jej było Luce. Biedna dziewczyna, której wydawało się, że znalazła miłość swojego życia, i że dane jej będzie założyć rodzinę.
Usiadła z laptopem na swoim miejscu i znów zaczęła szperać po internecie. Kiedy widziała zdjęcia sprzed paru lat, miesięcy serce jej się krajało, nie mogła sobie wyobrazić przez co Fernando musi przechodzić. Widząc zdjęcia małej Nory miała ochotę ją przytulić i powiedzieć, że niedługo wszystko się ułoży. Właśnie, Nora. Mała dziewczynka, mająca wspaniałą rodzinę, a teraz ? Mama i brat nie żyją, a tata to wrak człowieka.
~*~
Dwa dni później powolnym, trochę nerwowym krokiem szła do Fernando. Za rękę ściskała małą, również lekko poddenerwowaną dziewczynkę, a za nimi szli jej ciocia Mari Paz i Juan. Przez cały wczorajszy dzień siedziała u Mari Paz próbując ją przekonać do spotkania Nory z ojcem. Wcześniej uprzedziła personel ośrodka, by pielęgniarki przygotowały Hiszpana na spotkanie z córką. Jak zwykle siedział na ławce, tym razem obok żywopłotu, ubrany z białą koszulkę i lekko sprane jeansy. Był świeżo ogolony, a włosy zostały trochę przystrzyżone, jednak i tak kilka niesfornych kosmyków sterczało na wszystkie strony świata.
Nora mocno ścisnęła jej dłoń. Colin spojrzała na nią, uśmiechała się szeroko, a oczy błyszczały jak gwiazdki na niebie.
- Tatuś! - krzyknęła zrywając się w stronę Fernando.
- Nora, nie! - zawołała Mari Paz.
- Spokojnie. - uspokoiła ją Colin wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Juan'em.
Nora podeszła do ojca i przyglądała mu się z zaciekawieniem.
- Tatusiu? - zapytała machając mu rączką przed oczami, jednak on nie zareagował. Colin nerwowo wyłamywała palce. Nic się nie działo, Torres nawet nie drgnął.
- Torres, do jasnej cholery, zrób coś. - sapnęła sama do siebie przygryzając usta. Podwijając rękawy swetra podeszła do nich.
- Czemu tatuś nic nie robi i patrzy się na swoje buty? - zapytała Nora. Colin usiadła obok Fernanda i wzięła dziewczynkę na kolana.
- Widzisz, kochanie. Twój tatuś jest bardzo smutny. - zaczęła. - Tęskni za twoją mamusią i Leosiem. - westchnęła lekko ją przytulając.
- Ja też bardzo za nimi tęsknię. - odparła Nora, z lekko drżącą dolną wargą. - Ale kocham tatusia i chcę, żeby wrócił ze mną do domku.
- Niedługo wróci. Wiesz co? Pomożemy mu w tym, dobrze? -  zapytała z lekkim uśmiechem, a Nora energicznie pokiwała głową. Wszystkiemu z wielkim zaciekawieniem przyglądała się Mari Paz i Juan. - Fernando? - zwróciła się do niego Colin. - Pamiętasz Norę, swoją córkę? - zapytała połykając ślinę. Chciała być twarda, pokazać Norze, że się nie boi, ale cała się trzęsła. - Przyszła tutaj specjalnie dla ciebie. Dawno się nie widzieliście, a ona tęskni i chciałaby, żebyś jak najszybciej wrócił do domu. - dodała delikatnie ściskając jego dłoń. Torres odwrócił głowę w ich stronę o kilka centymetrów, jednak nadal na nie nie patrzył.
- Tatusiu! Powiedz coś! - krzyknęła lekko zdenerwowana Nora. Klapnęła go rączkami w policzki i odwróciła do siebie. - Kocham cię! - oznajmiła powstrzymując się od płaczu.
~*~
Nie mógł na to dłużej patrzeć. Łzy spływały mu po policzkach, a serce po raz kolejny rozpadało na tysiące kawałków. To przez ciebie! Ty cioto! nie rozumiesz, że to wszystko dzieje się przez CIEBIE ?! - mówił do siebie i płakał.
- Przepraszam na chwilę. - szepnął do Mari Paz i popędził do samochodu. Usiadł na miejscu kierowcy i opadł na kierownicę. Nie mógł tego wytrzymać. Przez całe życie nie wiedział jak można mieć wyrzuty sumienia, co to dla niego w ogóle było. Ale teraz już wiedział, że niszczą one życie. Nie umiał tego dłużej znieść, to tak bardzo bolało. Próbował odpokutować swoje winy ciągłymi odwiedzinami, wmawiał sobie, że Fernando mu wybaczył, jednak ten nawet na niego nie spojrzał.

Od autorki: Jak dobrze wrócić tu po takim czasie! Wiem, że rozdział dość krótki, ale miałam go już dawno napisany. Skąd ta przerwa? Chciałam się skupić wyłącznie na que-me-amas, a teraz wracam tutaj ze zdwojoną siłą! Nie wiem, kiedy nowy rozdział, może między świętami, a sylwestrem, a może dopiero na nowy rok, ale na pewno nie będziecie musieli czekać tak długo, jak na ten. Proszę o komentarze, pozdrawiam i do napisania! Laurel.