środa, 18 grudnia 2013

Rozdział 5

Czas spędzony z Fernando dał jej dużo siły. Nie oczekując od niego niczego więcej opowiedziała mu o swoim dzieciństwie. O kochającym ojcu, który wpadł w sidła alkoholizmu, matce nieumiejącej mu się postawić i pracy w Chicago.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. - uśmiechnęła się lekko wycierając mokre policzki. - Do zobaczenia. - ścisnęła jego dłoń i odeszła. Złapała taksówkę, poprosiła o zawiezienie do pensjonatu. Wchodząc do środka zobaczyła Luce i Davida siedzących przy stole w jadalni. Dziewczyna, uśmiechnięta od ucha do ucha trzymała piłkarza za rękę, a on spoglądał na nią tępym wzrokiem. Colin napotkała jego wzrok, uśmiechnęła się triumfalnie, po czym weszła po schodach na piętro.
Usiadła na parapecie z laptopem na kolanach i zaczęła pisać prolog, a później pierwszy rozdział. W głowie miała już wszystko poukładane. Spotkanie z Torresem dodało jej nie tylko siły, ale również weny. Chciała, aby ludzie dowiedzieli się prawdy i przestali zrzucać na Fernando całą winę. Wydobędzie z niego wszystko, choćby miała spędzać tam 24 na dobę - i zrobi to dla jego dobra.
Zaburczało jej w brzuchu. Perspektywa ponownego spotkania Davida i możliwości triumfalnego uśmiechu była bardzo kusząca. Odłożyła laptop i zeszła do kuchni, która była już pusta. Jedynie na tarasie siedziała czarnoskóra para jedząca kolację. Gołym okiem było widać, że są w sobie po uszy zakochani.
Colin wzięła coś do jedzenia i wróciła do pokoju.
- Nie wierzę, znowu ?! - warknęła, kiedy zobaczyła Davida siedzącego na parapecie, w swoim mieszkaniu. Kiedy tak na nią patrzył, tymi swoimi pięknymi oczami miała ochotę mu je wydłubać. - Wynocha mi stąd, albo nie ręczę za siebie. - dodała.
- Myślisz, że ci odpuszczę? - prychnął.
- Ty mi? Chyba ja tobie, kretynie. - odparła tym samym tonem.
- Pożałujesz. - syknął wychodząc.
- Niby czego? - zapytała już raczej sama siebie. Nie bała się go, była spokojna, jak nigdy. Nienawidziła drania z całego serca i życzyła mu jak najgorzej, ale szkoda jej było Luce. Biedna dziewczyna, której wydawało się, że znalazła miłość swojego życia, i że dane jej będzie założyć rodzinę.
Usiadła z laptopem na swoim miejscu i znów zaczęła szperać po internecie. Kiedy widziała zdjęcia sprzed paru lat, miesięcy serce jej się krajało, nie mogła sobie wyobrazić przez co Fernando musi przechodzić. Widząc zdjęcia małej Nory miała ochotę ją przytulić i powiedzieć, że niedługo wszystko się ułoży. Właśnie, Nora. Mała dziewczynka, mająca wspaniałą rodzinę, a teraz ? Mama i brat nie żyją, a tata to wrak człowieka.
~*~
Dwa dni później powolnym, trochę nerwowym krokiem szła do Fernando. Za rękę ściskała małą, również lekko poddenerwowaną dziewczynkę, a za nimi szli jej ciocia Mari Paz i Juan. Przez cały wczorajszy dzień siedziała u Mari Paz próbując ją przekonać do spotkania Nory z ojcem. Wcześniej uprzedziła personel ośrodka, by pielęgniarki przygotowały Hiszpana na spotkanie z córką. Jak zwykle siedział na ławce, tym razem obok żywopłotu, ubrany z białą koszulkę i lekko sprane jeansy. Był świeżo ogolony, a włosy zostały trochę przystrzyżone, jednak i tak kilka niesfornych kosmyków sterczało na wszystkie strony świata.
Nora mocno ścisnęła jej dłoń. Colin spojrzała na nią, uśmiechała się szeroko, a oczy błyszczały jak gwiazdki na niebie.
- Tatuś! - krzyknęła zrywając się w stronę Fernando.
- Nora, nie! - zawołała Mari Paz.
- Spokojnie. - uspokoiła ją Colin wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Juan'em.
Nora podeszła do ojca i przyglądała mu się z zaciekawieniem.
- Tatusiu? - zapytała machając mu rączką przed oczami, jednak on nie zareagował. Colin nerwowo wyłamywała palce. Nic się nie działo, Torres nawet nie drgnął.
- Torres, do jasnej cholery, zrób coś. - sapnęła sama do siebie przygryzając usta. Podwijając rękawy swetra podeszła do nich.
- Czemu tatuś nic nie robi i patrzy się na swoje buty? - zapytała Nora. Colin usiadła obok Fernanda i wzięła dziewczynkę na kolana.
- Widzisz, kochanie. Twój tatuś jest bardzo smutny. - zaczęła. - Tęskni za twoją mamusią i Leosiem. - westchnęła lekko ją przytulając.
- Ja też bardzo za nimi tęsknię. - odparła Nora, z lekko drżącą dolną wargą. - Ale kocham tatusia i chcę, żeby wrócił ze mną do domku.
- Niedługo wróci. Wiesz co? Pomożemy mu w tym, dobrze? -  zapytała z lekkim uśmiechem, a Nora energicznie pokiwała głową. Wszystkiemu z wielkim zaciekawieniem przyglądała się Mari Paz i Juan. - Fernando? - zwróciła się do niego Colin. - Pamiętasz Norę, swoją córkę? - zapytała połykając ślinę. Chciała być twarda, pokazać Norze, że się nie boi, ale cała się trzęsła. - Przyszła tutaj specjalnie dla ciebie. Dawno się nie widzieliście, a ona tęskni i chciałaby, żebyś jak najszybciej wrócił do domu. - dodała delikatnie ściskając jego dłoń. Torres odwrócił głowę w ich stronę o kilka centymetrów, jednak nadal na nie nie patrzył.
- Tatusiu! Powiedz coś! - krzyknęła lekko zdenerwowana Nora. Klapnęła go rączkami w policzki i odwróciła do siebie. - Kocham cię! - oznajmiła powstrzymując się od płaczu.
~*~
Nie mógł na to dłużej patrzeć. Łzy spływały mu po policzkach, a serce po raz kolejny rozpadało na tysiące kawałków. To przez ciebie! Ty cioto! nie rozumiesz, że to wszystko dzieje się przez CIEBIE ?! - mówił do siebie i płakał.
- Przepraszam na chwilę. - szepnął do Mari Paz i popędził do samochodu. Usiadł na miejscu kierowcy i opadł na kierownicę. Nie mógł tego wytrzymać. Przez całe życie nie wiedział jak można mieć wyrzuty sumienia, co to dla niego w ogóle było. Ale teraz już wiedział, że niszczą one życie. Nie umiał tego dłużej znieść, to tak bardzo bolało. Próbował odpokutować swoje winy ciągłymi odwiedzinami, wmawiał sobie, że Fernando mu wybaczył, jednak ten nawet na niego nie spojrzał.

Od autorki: Jak dobrze wrócić tu po takim czasie! Wiem, że rozdział dość krótki, ale miałam go już dawno napisany. Skąd ta przerwa? Chciałam się skupić wyłącznie na que-me-amas, a teraz wracam tutaj ze zdwojoną siłą! Nie wiem, kiedy nowy rozdział, może między świętami, a sylwestrem, a może dopiero na nowy rok, ale na pewno nie będziecie musieli czekać tak długo, jak na ten. Proszę o komentarze, pozdrawiam i do napisania! Laurel.

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 4

Siedzieli u Fernando jeszcze przez pewien czas, po czym poszli razem coś zjeść. Colin nie mogła się otrząsnąć po spotkaniu z Hiszpanem. Po raz pierwszy czuła jak serce rozpada jej się na miliony, malutkich kawałków. Chciało jej się płakać, obiecać Torresowi, że nie będzie musiał już cierpieć...
- Juan, jeszcze raz przepraszam, że tak na początku mówiłam. Teraz, kiedy wszystko zrozumiałam jestem na siebie strasznie zła. - oznajmiła mieszając łyżeczką w kawie.
- Colin, to nie mnie powinnaś przepraszać. - uśmiechnął się lekko. Po jakimś czasie odwiózł ją do domu. Colin chciała jak najszybciej zabrać się za szukanie informacji o Fernando, jednak kiedy weszła do pokoju zaniemówiła. David siedział na parapecie z bukietem kwiatków w szklance i wielką miską truskawek.
- Cześć. - wydukała w końcu powoli otrząsając się z szoku.
- Hej. - uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł bliżej, ujął jej twarz w dłonie i namiętnie pocałował.
- Jak tu wszedłeś? - zapytała po chwili.
- Powiedziałem mamie Luce, że zapomniałem telefonu, gdy pomagałem ci z artykułem. Zostawiłem otwarte okno, oddałem klucze i ponownie wskoczyłem do środka jak spider man. - odparł, na co Colin parsknęła radosnym, dźwięcznym śmiechem.
- A Luce? - szybko jednak spoważniała.
- Godzinę temu poszła na wykład, a później pracuje. - Colin zarzuciła ręce na ramiona Davida, stanęła na palcach i wpiła się w jego rozgrzane usta. Ciało dziewczyny przez cały dzień było spragnione dotyku Davida, który działał jak narkotyk. Tak, miała wyrzuty sumienia co do Luce, ale nie mogła oprzeć się Brazylijczykowi. Przygryzła jego dolną wargę bezwładnie opadając na drzwi.
- Nawet nie wiesz jak na mnie działasz. - sapnął podnosząc Colin, po czym rzucił ją na łóżko. Uwielbiała pieszczoty jego rąk, języka. David był wszystkim, czego pragnęła. Sięgnęła po dolny skrawek koszulki piłkarza i pociągnęła w swoją stronę.
- Zostaniesz na noc? - zapytała.
- Czytasz w moich myślach. - uśmiechnął się półgębkiem. Nachylił się ku jej szyi, którą obdarował setką namiętnych, słodkich pocałunków. Zdjął z niej bluzkę, a zaraz potem stanik. Chwyciła rękoma ramę łóżka i przymknęła oczy odchylając głowę do tyłu. Czuła się jak w niebie, kiedy pieścił jej piersi. David był wprost stworzony do... tego co właśnie robił. Na myśl, że mógł to robić z inną kobitą zalała ją fala zazdrości, która jednak szybko przeszła. David zdjął z niej spodnie, a zaraz potem mocował się ze swoim paskiem. Po kilku sekundach wszystkie możliwe części garderoby walały się po całym pokoju.
~*~
Leżała wtulona w Davida i delikatnie całowała go po szyi.
- Colin... - szepnął cicho pieszcząc jej ramię. - Zależy mi na tobie. - dodał, kiedy ta na niego spojrzała. Uśmiechnęła się i pocałowała Brazylijczyka. Davida został u niej całą noc, wymknął się dopiero koło siódmej rano. Colin jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Nie liczył się nikt inny oprócz nich. Wzięła prysznic, a później dokańczała artykuł. Chciała jeszcze zadzwonić do szefa i powiadomić, że wyśle mu artykuł, tylko, że sama zostanie w Londynie dłużej. Po dwóch godzinach zeszła na śniadanie. Mina jej zrzedła dopiero, kiedy w drzwiach stanęła zawsze uradowana Luce, która zaczęła powoli irytować Colin.
- Dzień dobry. - przywitała się grzecznie siadając naprzeciw dziennikarki.
- Cześć. - odrzekła maczając bułkę w kawie. Nauczyła się tak jeść, kiedy zaczęła pracę w Chicago Company i właśnie tak wyglądało tam śniadanie.
- Słuchaj, nawet nie uwierzysz. - zaszczebiotała. - Jestem w ciąży. - dodała dosłownie piszcząc z zachwytu. Colin zaksztusiła się kawą i zaczęła kaszleć.
- Proszę?! - wydukała niewyraźnie. - Ale, że z Davidem ?
- Tak. - wyszczerzyła się. - Jesteśmy umówieni na dziś wieczór, to mu powiem. Nie mogę się doczekać jego reakcji. - dodała. Colin wymusiła na twarzy uśmiech, po czym przeprosiła i wróciła do pokoju. Przebrała się, wzięła torebkę i wyszła. Postanowiła wybrać się na ostatni przed meczem z Manchesterem United trening The Blues i rozmówić z Davidem. Zaledwie kilka godzin temu wszystko było jak w bajce, a teraz ? Doskonale wiedziała w co się pakuje, ale David powiedział, że mu zależy, a teraz dowiaduje się takich rzeczy. Czuła ten fizyczny ból, serce jej pękało.. chciało się płakać.
Ale nie! Niedoczekanie! Colin MacPherson jest silna i nie płacze. Weszła na boisko. Rozejrzała się dookoła. Benitez z kawą w ręku siedział na ławce trenerskiej. Colin wyciągnęła z torebki notes i długopis. Udając, że coś notuje podeszła do mężczyzn biegających z piłką między słupkami. Chciała zaczepić Davida, jednak coś jej nie pozwoliło. Poczuła, że ktoś dał jej klapsa w tyłek. Odwróciła się i zobaczyła Edena Hazarda.
- Ile bierzesz za godzinę? - zapytał poruszając brwiami.
- Pogrzało cię?! - prychnęła.
- David mówił, że wcale droga nie jesteś. - dodał. Colin spojrzała na niego spode łba, a już kilka sekund później wrzeszczała na Davida.
- Boże, nie mogę uwierzyć jaka byłam głupia! Jesteś ohydny! - krzyknęła.
- Ty serio myślałaś, że to na poważnie? - parsknął śmiechem.
- Nie, ja tego na poważnie nie brałam, ale za to Luce tak. - uśmiechnęła się szyderczo. - Życzę wspaniałych dziewięciu miesięcy jej humorków. - dodała.
- Czekaj, o czym ty mówisz? - szarpnął ją za łokieć, kiedy chciała wyjść.
- Tatusiu, nie udawaj, że nie wiesz. - odrzekła. Wyrwała mu się i z zadowoleniem zrobiła kilka kroków na przód, po czym się odwróciła. - Ah i nie myśl sobie, że tak to zostawię. Zemsta to moja wizytówka. - dodała podchodząc. W myślach okładała sobie tą rozmowę setki razy, kiedy tutaj szła.
~*~
Pod skorupą zadziornej, bezdusznej dziennikarki kryła się jednak wrażliwa dziewczyna. Po wyjściu tak po prostu się rozpłakała.jak mógł jej coś takiego zrobić ?! Mówił, że mu zależy!
Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Bolało ją... tam w środku, że teraz wszyscy uważali ją za dziwkę. Eden zachował się jak smarkacz, myśląc, że coś tym udowodni. Nie wiedziała kiedy, ale nogi zaprowadziły ją pod ośrodek, w którym przebywał Fernando Torres. Pokazała ochroniarzowi przepustkę, którą załatwił jej Juan i zaczęła chodzić po ogrodzie szukając Torresa. Chciała się tak po prostu komuś wygadać, nie ważne czy odpowie, skomentuje jakoś. Wystarczyło, że będzie...
Po kilku długich minutach znalazła go siedzącego na ławce pod płotem.
- Cześć. - uśmiechnęła się lekko podchodząc. - Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Jestem Colin. Byłam tutaj ostatnio z Juan'em. - dodała siadając. Później wszystko stało się szybko. Słowa popłynęły z jej ust jak rzeka. Nie mogła przestać. Potrzeba wyrażenia swoich uczuć, emocji była zbyt silna, żeby przerwać. Pod koniec opowieści łzy spływały po jej policzkach jedna po drugiej. - Wiem, że nie chcesz mówić, albo też nie możesz, ale daj mi jakoś odczuć, że mnie wysłuchałeś. - zakończyła prawie błagając. A wtedy stało się coś niesamowitego. Dotknął jej dłoni, która spoczywała na kolanie. Tylko dotknął, nic więcej, nawet nie uścisnął. Colin lekko się uśmiechnęła. Dużo to dla niej znaczyło.

Od autorki: I znowu jakiś taki przykrótki. No, ale nic, mam nadzieję, że się podoba. Jejku, jak ja nie chcę iść do szkoły! Błagam powiedzcie, że to nie ostatni piątek wakacji, no ;c. Niedługo powinny ukazać się również prologi na cielo-grande oraz pamiętnik-umierającej, więc czekajcie cierpliwie. Tutaj możecie zobaczyć zwiastuny opowiadań, roboty Minizy mojej kochanej < 3. Ostatnio na urodzinach przyjaciółki wspominałyśmy stare czary, kiedy to miałyśmy po dziesięć lat i... czy tylko ja miałam fioła na punkcie us5? xD Piszcie koniecznie, bo chcę wiedzieć! Pozdrawiam i do napisania. Laurel.

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 3

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak może potoczyć się twoje życie? Ale nie chodzi tutaj o ten najlepszy scenariusz, lecz najgorszy. Zawsze wyobrażamy sobie, że wszystko dobrze się kończy. Każdy nasz wybryk, błąd...że da się naprawić.Zaufał niewłaściwej osobie, którą, jak mu się wydawało znał od dawna, znał dobrze, uważał za przyjaciela.Przez jeden wieczór całe jego życie zamieniło się w koszmar. Wcześniej był znakomitym piłkarzem, którego domagały się największe kluby Europy. Był spełnionym życiowo, a co najważniejsze rodzinnie mężczyzną. Wydawało mu się, że ma wszystko, przez co stał się trochę arogancki, ale miał ją. Kobietę, u boku której mógł być sobą. Nie osądzała go, nie miała o nic pretensji...nie oszukiwała, do czasu...myślał, ze była aniołem. Urodziła mu dwójkę wspaniałych dzieci. Kto by pomyślał, że to wszystko w ciągu kilku minut pęknie jak bańka mydlana.

Miał wyrzuty sumienia. Codziennie, kiedy się budził bolało go nie tylko serce, ale też dusza. Zdawał  sobie sprawę z tego, że to wszystko stało się przez niego. gdyby nie on, wszystko wciąż byłoby takie jak wcześniej. Próbował zatuszować ból za uśmiechem, trochę aroganckim zachowaniem. Ale jego ból to nic w porównaniu do bólu, który sprawił jemu. Takich rzeczy się nie wybacza i doskonale o tym wiedział, jednak próbował odkupić swoje winy.

Od zawsze była oczkiem w głowie tatusia, który zrobiłby dla niej wszystko, a ona, tak po prostu... zawiodła go, wyjeżdżając z rodzinnego miasta, z miejsca w którym się urodziła i wychowała. Ale przecież z drugiej strony musiała się rozwijać, udowodnić, że może osiągnąć wszytko, czego tylko zapragnie, i że jest stworzona do pisania. Teraz, po powrocie na wyspy z Chicago leżała w objęciach mężczyzny, dzięki któremu czuła się doceniona i lepsza od innych. Leżała na torsie Davida, który nie przestawał obdarowywać jej pocałunkami.
- Słyszałeś? - nagle oderwała się od niego. - Luce! - jęknęła zrzucając zdezorientowanego Luiza z łóżka. Rzuciła mu szybko ubrania, po czym sama zaczęła wkładać na siebie garderobę.
- David ?! - usłyszeli zza ściany.
- O kurwa. - syknął zapinając pasek. Klamka się poruszyła. Colin szarpnęła za laptop, który leżał na stoliku nocnym i usiadła na parapecie.
- Łóżko. - szepnęła otwierając plik. David rzucił się na nie i w momencie, kiedy drzwi się otwarły zaczął opowiadać. Miał nadzieję, że mebel w takim nieładzie nie wzbudzi podejrzeń.
- Chelsea zostało założone dziesiątego marca tysiąc dziewięćset piątego roku.
- Co robicie? - zapytała Luce wchodząc do środka.
- Em... David jest lepszy niż Wikipedia, więc pożyczyłam go sobie, kiedy ciebie nie było. - uśmiechnęła się.
- Cieszę się, że się poznaliście. - odparła. - Okej, David chodź, muszę ci coś pokazać. - dodała wychodząc z pokoju.
- Bardzo dobrze się poznaliśmy. - szepnął David spoglądając kontem oka na Colin, po czym wyszedł.
 ~*~
 Dwie godziny później do jej pokoju wparowała Luce, znów nie pukając.  Colin wciąż siedziała w tym samym miejscu i nanosiła poprawki do wstępu.
- Chodź wyciągam cię na kawę i ciacho. - pisnęła odkładając laptopa na stolik.
- Luce, nie mogę. Muszę to dokończyć. - westchnęła.
- Masz dużo czasu. Teraz wychodzimy. - parsknęła ciągnąć ją za rękę.

Już po kilku minutach siedziały w małej kawiarence w pobliżu pensjonatu. Colin czuła się dość niezręcznie w towarzystwie Luce, przez to, co się dzisiaj wydarzyło. Zaczęła się rozluźniać dopiero wtedy, kiedy angielka zaczęła jakąś bezsensowną rozmowę, która po pewnym czasie zeszła na temat Colin i jej chęci napisania książki.
- Jestem genialna! - w pewnym momencie pisnęła, a Colin przyjrzała się jej badawczo. - Moja mama prowadzi ośrodek dla psychicznie chorych, taki jakby trochę dom wariatów. Pewnie wiesz, co stało się z Torresem, tym zawodnikiem Chelsea. On właśnie tam przebywa. Może o nim byś coś napisała? Znaczy się wiesz nie mówię o biografii, ale mogłabyś zainspirować się trochę jego życiem.
- No nie wiem...do tego chyba potrzebna jest jego zgoda, a on podobno w ogóle nie funkcjonuje.
- Ja bym powiedziała: Kiwnij głową, jeśli się na to nie zgadzasz i po sprawie. - prychnęła upijając łyk herbaty. Skrzywiła się, po czym pocukrowała ją ciemnym cukrem i zamieszała. Colin przyglądała się każdemu ruchowi dziewczyny rozmyślając nad tym, co powiedziała.
~*~
Następnego dnia postanowiła udać się na trening piłkarzy, ale tym razem nie po to, by powtórnie wkurzyć Beniteza, ale by porozmawiać z Juanem.
- Dzień dobry. Czym mogę dziś pani służyć? - zapytał Benitez z irytacją w głosie. 
- Tak, em...ja... chciałabym przyjrzeć się ich treningowi, jeśli byłoby to oczywiście możliwe. - sztucznie się uśmiechnęła. Benitez skinął głową i wskazał ręką na murawę obiektu treningowego.  Colin usiadła w pobliżu sztabu i cierpliwie czekała na koniec treningu. Koniecznie musi porozmawiać z Juan'em.

- Hej, Juan. - krzyknęła łapiąc go za ramię, kiedy zmierzał w stronę szatni. Przed oczami mrugnął jej uśmieszek Davida, na co zareagowała parsknięciem.
- Tak? - Juan uniósł brwi.
- Jedziesz dzisiaj może odwiedzić Fernando? -zapytała błagalnym głosem. - Może to nieodpowiednie, ale chciałabym go teraz zobaczyć. W nocy czytałam o tym trochę i...
- Nie wiesz w to, co czytasz. Media wymyśliły te brednie. Prawdą jest tylko to, że jego żona i syn zginęli, a on i Nora ocaleli. - odparł beznamiętnym tonem. Colin zaniemówiła, nie wiedziała co powiedzieć. Ścięło ją. - Ale niech ci będzie. Mogę cię zabrać. - dodał po chwili. - Masz klucze, idź do auta i czekaj na mnie. - Juan zniknął w szatni nawet nie mówiąc Colin które auto jest jego. Westchnęła ciężko, po czym wyszła na parking i pstrykała guziczkiem czekając kiedy jakiś samochód zamiga światłami. Kiedy w końcu tak się stało ulżyło jej. usiadła na miejscu pasażera, włożyła kluczyki do stacyjki i załączyła radio. Po kilkunastu minutach przyszedł Juan. Schował torbę do bagażniku i usiadł obok niej.
- Co Fernando cię tak zainteresował? - zapytał.
- Jest mi przykro przez to co o nim wczoraj powiedziałam. - odparła. Juan już się do niej nie odezwał, milczał przez całą drogę do ośrodka.
Po kilkunastu minutach Hiszpan zaparkował auto przed dość dużym, parterowym budynkiem
- Chodź. - westchnął przechodząc przez furtkę i zmierzając na tyły ośrodka. Przy kolejnej furtce stał ochroniarz.
- Witaj, Bob. - uśmiechnął się Juan podając mu rękę.- Ta pani jest ze mną. - dodał, po czym wyminął go i wszedł na plac ośrodka. Jakaś kobieta dotknęła ramienia Colin
- Wyrodna córka! jak mogłaś mnie tak długo nie odwiedzać ?! - krzyknęła ze łzami w oczach. Po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz
- Przepraszam panią. - odrzekła pielęgniarka uspakajając kobietę. Colin czuła się tutaj strasznie. To nie jest miejsce dla młodej, zdolnej dziennikarki, ale jednak sama tego chciała. Juan kiwnął głową w stronę ławki, na której siedział jakiś mężczyzna. Kiedy podeszła bliżej rozpoznała w nim Fernando Torresa, którego wielokrotnie widziała n plakatach w pokojach kuzynów. Miał przydługie, jasne włosy z wielkimi odrostami i zarost, który powoli zamieniał się w brodę. Miał na sobie stare, poszarpane jeansy i białą koszulkę z naszywką nazwy ośrodka. Dłonie zaciskał w pięści, a z jednej wystawał jakis kawałek papieru.
- Cześć, Fer. - uśmiechnął się Juan siadając obok niego. - Słyszałem od pielęgniarki, że robisz postępy. Olalla byłaby z ciebie dumna. - dodał, czekając na jakąś oznakę, że rozumie, jednak się nie doczekał. Colin oparła się o barierkę i studiowała każdy centymetr twarzy Torresa. Mrugnął, lekko poruszył kącikiem ust... spojrzał na nią tymi wielkimi, czekoladowymi oczyma przepełnionymi bólem i smutkiem. Serce podskoczyło jej do gardła i zaczęło łomotać jak oszalałe. Spoglądał jej prosto w oczy, nie odrywając od niej wzroku. Myślała, ze trwa to wieczność, a były to zaledwie sekundy. Wydawało jej się, że widzi w oczach Fernando wypadek i dni zaraz po nim. Zaczęła psychicznie odczuwać jego ból, po stracie najbliższych. Czuła wtedy to, co on. Ten ból w sercu, kiedy obudził się w szpitalu i powiedziano mu, że żona i syn nie żyją... z jego winy. Do oczu napłynęły jej łzy, jednak zaczęła szybko mrugać i odwróciła się. Nie słyszała tego, co Juan do niego mówi. Starała się zapanować nad tym dziwnym uczuciem, które chwilę temu ją ogarnęło.
- Fernando, posłuchaj. - wyrwało jej się. Przykucnęła obok i położyła rękę na jego dłoni. - Chciałabym udowodnić wszystkim ludziom, ze jesteś niewinny, że to nie przez ciebie to się stało. Zgodzisz się na to? - zapytała, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi. - Jeśli się nie zgadzasz to mrugnij okiem. - dodała, trochę ciszej, mając nadzieję, ze Juan tego nie usłyszy. Fernando ani drgnął. Colin lekko się uśmiechnęła, po czym wstała i znów oparła się o barierkę.

Od autorki: bardzo przepraszam, ze jest taki krótki, ale nie umiałam nic wymyślić. Co do sondy to opisy znajdziecie tutaj. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 2

Stała, ze zdumieniem wpatrując się w Stamford Bridge. Po ostatniej ulewie nie było śladu. Słońce świeciło niemiłosiernie. Ulicami Londynu przechadzali się na pozór szczęśliwi, uśmiechnięci, skąpo ubrani ludzie, którzy zapewne dziękowali Bogu za tak słoneczny dzień. Przecież od zawsze mówi się, że Londyn to deszczowe miasto.
Colin zdjęła okulary przeciwsłoneczne i założyła je na głowę. Długie, blond loki upięła w kok, jednak kilka niesfornych pasm opadło na jej twarz i szyję. Poprawiła zwiewną, plisowaną, łososiową sukienkę i czarny, lekki żakiet, po czym weszła przez ogromne wrota na stadion. Już z daleka dało się usłyszeć głosy dochodzące z murawy. Szła tunelem, którym zawodnicy wchodzą na boisko.
- Aaa! - jęknęła z bólu i upadła na podłogę.
- O cholera! - usłyszała po angielsku, jednak z hiszpańskim akcentem. Ona to ma szczęście. Najpierw oberwałaby drzwiami wejściowymi od Davida, a teraz to. - Przepraszam. Te zjechane drzwi otwierają się szybciej niż się chce. - dodał, pomagając wstać blondynce.
- Przeżyję. - uśmiechnęła się delikatnie po raz enty poprawiając dzisiaj ubranie. Chciała zrobić jak najlepsze wrażenie.
- Jestem Juan. - podał jej rękę.
- Colin. - odparła potrząsając ją. - Benitez, znaczy się trener jest na boisku?
- Tak, mamy trening, a ja jestem spóźniony. - westchnął. Weszli razem na murawę stadiony. Stąd wydawał się jeszcze większy niż z zewnątrz. Ponad dwudziestu spoconych mężczyzn w biało niebieskich dresach biegało z piłką przy nodze między słupkami.
- Mata! Ty pieprzo...witaj, Colin. - Benitez uśmiechnął się sztucznie. Dziewczyna wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Juan'em, który trzymał dłoń przy ustach i próbował nie wybuchnąć śmiechem.
- Dzień dobry. - w końcu odparła, starając się opanować. - Mogłabym porozmawiać z zawodnikami? A później z każdym z osobna przeprowadzić krótki wywiad? - zapytała, a raczej oznajmiła to trenerowi. Jej się w takich sprawach nie odmawia. Jeśli chodzi o pracę, to nie wolno nikomu nic zmieniać, co to to nie. Przez większość nocy wymyślała pytania i ogólny 'szkielet' artykułu. trochę o historii klubu, o teraźniejszych zawodnikach, kilka ich wypowiedzi, jakie puchary zdobyli itp.
- No dobrze... - westchnął sam do siebie, bo Colin była już na środku boiska i zwoływała do siebie piłkarzy.
- Mogę prosić o uwagę?! Dzięki. Nazywam się Colin MacPherson i pracuję dla Chicago Company. jestem tutaj, aby napisać bardzo duży i ważny artykuł o waszym klubie.  Mam nadzieję, że trener udostępni mi swój gabinet na kilka godzin - posłała w jego kierunku szeroki uśmiech - i będę mogła z każdym z was przeprowadzić krótki wywiad. - dodała. Beniteza zaczęła zalewać krew. Skąd ona się urwała? Bardziej aroganckiej dziennikarki jeszcze wżyciu nie widział. No, może oprócz tej narzeczonej Casillasa.
- Nie będzie tak jak w szkole, po kolei, w dzienniczku, po prostu kto kiedy będzie gotowy. - uśmiechnęła się. - No, to... - podniosła brwi. - Kto pierwszy? - rozejrzała się po wszystkich.
- No, to mogę ja. - prychnął David. Oczywiście, jego to pewnie wszędzie pełno.
- W takim razie zapraszam. - odparła idąc w stronę gabinetu Beniteza, który siedział na ławce trenerskiej z telefonem w ręku.
Colin i David weszli do pomieszczenia. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, przejechała ręką po biurku po czym wtopiła się w fotel. Czuła, ze bez problemu mogłaby tu pracować. Luiz również rozsiadł się w fotelu po drugiej stronie.
- Pytaj o co chcesz. - westchnął opierając głowę o siedzenie. Zamknął oczy i ułożył dłonie na brzuchu.
- Od dawna jesteś z Luce? - uśmiechnęła się półgębkiem i podniosła jedną brew.
- Słucham? - otworzył szybko oczy. Widząc jej uśmieszek również się uśmiechnął. - Od kilku miesięcy.
- Nie pamiętasz dokładnej daty? - zdziwiła się.
- No... nie, a powinienem?
- No raczej.
- Nie mam co do niej poważnych zamiarów, więc po co.
- Po wczorajszej rozmowie mogę ci oznajmić, że ona do ciebie ma.
- Jak to po wczorajszej rozmowie? Skąd ją w ogóle znasz?
- Mieszkam w pensjonacie jej mamy. - odparła. - I ostrzegam, warunki tam są okropne. Ale jedzenie całkiem, całkiem. 
- Zapamiętam. - parsknął.
- Więc... - oparła się na łokciach. - Czemu nie masz do niej poważnych zamiarów? - uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd białych ząbków. Doskonale wiedziała, że mężczyzn takie pytania denerwują, a potrzebowała trochę rozrywki. Tu ją jednak David zagiął. Nie speszył się, nie zaczerwienił, tylko odwzajemnił uśmiech. Przysunął swój fotel do biurka, tak jak Colin oparł się na łokciach. Prawie się dotykali. Spojrzał jej głęboko w oczy, myślała, ze zaraz się pocałują, już zamykała powieki a on... parsknął głośnym śmiechem.
- Dlatego. - powiedział w końcu. Musiała minąć chwila, zanim blondynka załapała o co chodzi.
- Ty, dobre... - prychnęła. David z tymi swoimi loczkami, dołeczkami w policzkach i dużymi oczami musiał robić niezłe wrażenie na każdej dziewczynie. Colin wielokrotnie musiała zbywać tych wszystkich biznesmenów i radziła sobie z tym dość dobrze, ale do Luiza trzeba przyznać, miała słabość. - Jesteś okropny, że się nią tak bawisz. - skwitowała opierając się znów o fotel.
- Taka już moja natura. - westchnął teatralnie, po czym oboje znów się zaśmiali. - Polecam się na wieczór kawalerski. - pomachał koszulka ukazując idealnie wyrzeźbiony tors.
- Przestań, bo chcicy dostanę. - odwróciła się na fotelu, żeby go nie widzieć.
- Mi to nie przeszkadza. - odparł. - teraz ja się pobawię w dziennikarza. - dodał po chwili, czekając aż dziewczyna się odwróci. - Witam. Nazywam się David Luiz i pracuję dla hiszpańskiego miesięcznika "Świat Kobiet". Mogę zadać kilka pytać? - podsunął jej do ust jakiś długopis, który miał być mikrofonem.
- Oczywiście. - odpowiedziała przesadnie słodko.
- Kiedy ostatni raz spała pani z piłkarzem? - zagryzł dolną wargę, przez co wyglądał nadzwyczaj uroczo.
- Wczoraj. - pokazała mu język.
- Doprawdy? Z kim? - śmiesznie poruszył brwiami.
- Ęą... - przewróciła oczami szybko szukając odpowiedzi. - Z Terrym. - odpowiedziała wreszcie. David nie wytrzymał presji i cały czerwony zaczął się chichrać. - Przestań. - kopnęła go w kolano, po czym sama zaczęła się śmiać.
- Dobra, dobra. Ogar. - David wziął parę oddechów, jednak przez to, że patrzył na Colin, która robiła głupie miny znów zaczął się śmiać.
Nagle usłyszeli pukanie do drzwi.
- Przepraszam. Nie jest zbyt głośno? - warknął Benitez. Colin szybko zdjęła nogi z biurka i pomachała przecząco głową. Po tym, jak drzwi się zamknęła blondynka sięgnęła po swój zeszyt i odszukała pytań. W ciągu zaledwie kilku minut David odpowiedział na wszystkie jej pytania, wyszedł z biura i zawołał kolejnego zawodnika.
~*~
- Jak jeszcze raz spóźnisz się na trening to ci żyć nie dam. - syknął Benitez.
- Tak, trenerze, przepraszam, to był ostatni raz. - odparł Juan. Trener odszedł, a on razem z innymi zawodnikami Chelsea siedział w tunelu. Był u Fernando. Wolontariuszka powiedziała, że zaczyna mu się poprawiać. Że kiedy się zapytała, czy chce coś do picia minimalnie kiwnłą głową. Cóż za postępy.
Od wypadku minęło już wiele miesięcy. Torres powinien się otrząsnąć! Miał dla kogo żyć. Jego siostra zajmowała się Norą, dziewczynka w końcu całkowicie zapomni, ze ma ojca, a on będzie gnić w psychiatryku, aż w końcu uda mu się ze sobą skończyć. To zrozumiane, że obwiniał się za to. Miał we krwi alkohol, ale była to dopuszczalna dawka, ale... w jego krwi znaleziono jakiś narkotyk. Mówił, że nic nie brał, ze nie pamięta... potwierdziło się to, kiedy sprawdzono go na wykrywaczu kłamstw. Kiedy inni zaczęli wierzyć, on zwątpił i zamknął się w sobie.

Po około półtorej godziny Juan opuścił Stamford Bridge w towarzystwie Colin. Jako ostatni odpowiadał na jej pytania, dotyczące klubu, więc razem wyszli.
- Może dasz się zaprosić na kawę? - zaproponował. Dziewczyna zagryzła wargę, przechyliła głowę, aż w końcu się zgodziła. Kiedy otwarł jej drzwi swojego samochodu uśmiechnęła się szeroko.
Kilka minut później weszli do jednej z knajpek, których w Londynie był ogrom.
- Czym mogę służyć? - zapytała młoda, rudowłosa dziewczyna w białej koszulce polo i bordowym fartuszku na jeansowych szortach.
- Poproszę cappuccino i ee... - zająknęła się szybko przeglądając kartę. - ...kawałek cista cytrynowego. - dodała, a dziewczyna zapisała to w małym notatniku.
- A dla pana?
- Czarną, bez cukru ani mleka i szarlotkę. - odparł. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie, an co Colin odwróciła się do okna, by an to nie patrzeć. Kiedy angielka odeszła, Juan spojrzał w okno, gdzie odbijała się podobizna Colin. Oboje cicho się zaśmiali.
- Jesteś okropna. - westchnął w końcu. - Dziewczyna po prostu się ucieszyła, że widzi Juana Matę.- dodał dumny z siebie.
- Widzę, ze masz bardzo wysoką samoocenę. - odgryzła się.
- I to jak. - parsknął. Po chwili rudowłosa przyniosła ich zamówienia i znów zniknęła. Colin przysunęła sobie cukierniczkę i wrzuciła do napoju kostkę cukru.- Fuuuj. - skrzywił się Juan.
- Ty jesteś fuj. - kopnęła go obcasem w kostkę. - Lubie słodkości.
- Właśnie widzę. - uśmiechnął się tak szeroko, że widziała jego dziąsła.
- Nie jestem wielką fanką piłki nożnej, ale wydawało mi się, że w Chelsea gra Fernando Torres. Zapamiętałam go, bo zawsze miał tlenione włosy. - oznajmiła jedząc ciasto. W tym momencie mina Juana zrzedła. - Przeszedł gdzieś indziej czy jak?
- To ty nie wiesz? - wymamrotał zdziwiony.
- Ale czego?
- Kilka miesięcy temu... - zaczął, jednak nie miał zamiaru opowiadać jej całej historii. - ...przeszedł załamanie nerwowe i jest w ośrodku psychiatrycznym.
- Piłkarz Chelsea w domu wariatów? Muszę o tym wspomnieć. - parsknęła.
- Nie mów tak! - warknął, na co Colin się wystraszyła. - To nie żaden dom wariatów. Nie znasz jego historii, to się nie wypowiadaj. - dodał. Zamurowało ją. Od zawsze była pyskata, dużo mówiła i trzeba przyznać, ze najpierw robi, a dopiero później myśli, ale nikomu to nie przeszkadzało. Pierwszy raz ktoś się na nią uniósł.
- Przepraszam. - jęknęła.
- Nie, to ja przepraszam, nie powinienem... po prostu... - westchnął obejmując kubek kawy. - Fernando to mój przyjaciel, nie został mu nikt inny, tylko ja. Nie ma nawet kontaktu ze swoja córką, bo rodzina boi się ją do niego wysłać, a jak już się zgodzą to on gapi się gdzieś przed siebie i się nie rusza.
- Przykro mi... - nie wiedziała co powiedzieć, więc powiedziała najgłupszą rzecz jaką mogła. Juan zaczął jeść swoją szarlotkę i przestał się odzywać.
~*~
Jak na dżentelmena przystało juan odwiózł ją pod pensjonat, jednak pożegnał ją suchym "do zobaczenia". Nie mogła sobie wybaczyć, że w taki sposób skomentowała przypadek Fernando Torresa, ale taka już była. Arogancka, pyskata, jednak w dziennikarstwie takie cechy są przydatne.
Stała przed drzwiami swojego "apartamentu" i szukała kluczy w torebce.
- Cześć. - usłyszała piskliwy, wysoki głosik Luce, która dosłownie przed nią wyrosła.
- Hej. - odparła z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Pora obiadowa już się skończyła, ale jeśli masz ochotę, to w kuchni, w lodówce jest spaghetti, możesz sobie odgrzać.
- Dzięki, ale raczej nie skorzystam. mam do przejrzenia dość dużo materiału i muszę zacząć pisać wstęp do artykułu. - westchnęła. tak! W końcu znalazła klucze! Kiedy włożyła je i przekręciła zamek rozległ się dzwonek do drzwi głównych. Luce przeprosiła ją i szybko pobiegła otworzyć. To był David. Skąd wiedziała? Bo Luce zaczęła śmiać się i piszczeć. Colin przewróciła oczami i prychnęła sama do siebie. Weszła do środka, rzuciła torbę na łóżko i zdjęła obcasy.
- O, taaaak... - sapnęła sama do siebie zginając palcami u stóp.
Znów te przesłodzone piski Luce. Niby nic do niej nie miała, nawet mogłyby się zaprzyjaźnić, ale zaczynała ją denerwować...moment, stop, wróć. Czy to na pewno luce ja denerwowała, a nie David? Był tak uroczy, zabawny, słodki... ale byli razem, a ona nie zamierzała się w to mieszać. A może?

Siedziała na parapecie z toną kartek i laptopem na kolanach wcinając jabłko, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
- Luce, mówiłam, ze nie chcę jeść! - zawołała błagalnym tonem. Jednak w drzwiach nie stanęła wysoka brunetka o śniadej cerze, tylko Brazylijczyk z loczkami.
- Okeej... - odparł niepewnie.
- Wybacz, myślałam, że to Luce. - parsknęła.
- Coś ty, serio? A myślałem, ze nazywam się Lucinda.
- Musisz być taki wredny? - rzuciła w niego klapkiem, zdjętym ze stopy.
- Nie, nie muszę.
- Co tutaj robisz? - zapytała gryząc jabłko.
- Luce dostała wezwanie do szpitala. Wiesz... jest studentką medycyny, robi tam za pielęgniarkę...praktyki. - mówił kładąc się na łóżku.
- No coś ty, serio? - wybałuszyła oczy i zatkała ręką usta.
- Teraz to ty jesteś wredna. - skwitował, a Colin uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Co tam masz?
- Wasze wywiady. - odparła gapiąc się cały czas w to samo miejsce. David to zauważył i poruszył koszulką tak samo, jak w biurze Beniteza.
- Kiedy pracuję takie rzeczy na mnie nie działają. - parsknęła.
- Chcesz się założyć? - zapytał ponętnym głosem. Colin głośno westchnęła. Co miała zrobić? Tysiące, a może i miliony dziewczyn dałoby sobie amputować cycki za spotkanie sam na sam z Davidem Luizem. Dobra, zgoda, miała an to ochotę, ale nie była też suką, żeby pieprzyć się z chłopakiem koleżanki, w dodatku w jej domu.
David podszedł do niej i odłożył laptop na stolik nocny. Cholera jasna. I co teraz ? I co teraz ?! Luiz zdjął koszulkę, po czym odrzucił ja gdzieś na bok. Colin szybko przebiegła wzrokiem po jego torsie.
- Będę tego żałować, ale co tam. - sapnęła do siebie. David uśmiechnął się do niej. Wiedział, ze dopiął swego. Nachylił się nad nią, a Colin zarzuciła ręce na jego szuję. Kiedy zaczął ją całować, nie mogła złapać oddechu, miała wrażenie, ze z tej rozkoszy zaraz zemdleje...ale David ja trzymał i nie zamierzał puścić. Wziął ją na ręce, po czym położył, a raczej rzucił na łóżko. Parsknęła śmiechem, kiedy mocował się z paskiem spodni, jednak w końcu mu się udało. Przywarli do siebie każdym milimetrem ciała. Wtopiła dłonie w jego długie włosy, czuła jak palce Brazylijczyka wtargnęły pod jej sukienkę. Już czuła ten przyjemny ucisk w podbrzuszu. W końcu pozbyła się swojej garderoby. Kiedy obdarowywał pocałunkami całe jej ciało nie myślała o konsekwencjach, liczyła się tylko ta chwila. Wywiady i artykuł tez poczekają, jest duuuużo czasu.

Od autorki: Ojć, trochę długo musieliście czekać na nowy rozdział, ale mam nadzieję, że ten jest okej. Nie jest ani do bani, ani wybitny. Już dawno miałam go napisanego, tylko że wymęczyłam komputer, przegrzał się i dopiero dzisiaj go odzyskałam. Ale nie martwcie się, wszystkie Wasze blogi mam przeczytane. od czego jest telefon xD. Tak, wiem, że mało Nando, ale już w następnym rozdziale będzie go więcej. Mam też mieszane uczucia co do Colin, bo jest, jakby to kulturalnie powiedzieć: suką. Nie pisałam jeszcze o takiej głównej bohaterce, ale zobaczymy co wyjdzie. Proszę o szczere opinie! Pozdrawiam i do napisania. Laurel!

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 1

Przylot do stolicy Anglii był niesamowitym przeżyciem. Mimo, że nie była to jej ukochana Szkocja, czuła się jak w domu. Niestety, wyspy nie przywitały jej zbyt łaskawie. Lało jak z cebra, grzmiało, a ludzie ścigali się, kto pierwszy złapie taksówkę. Colin, już cała przemoczona wbiegła do jednego, z żółtych pojazdów, który właśnie chciał zaparkować.
- Na Stamford Bridge, poproszę. - oznajmiła przeglądając się w lusterku. Oczywiście po makijażu nie było już śladu, a blond loki oklapły na jej ramiona.Taksówkarz nie odpowiedział, tylko do razu ruszył. Po około dziesięciu minutach byli na miejscu. Deszcz nie przestawał padać. Lin szarpnęła za uchwyt wielkiej walizki, po czym jak najszybciej umiała wbiegła pod daszek nad wejściem. Właśnie miała otwierać drzwi, kiedy zrobił to ktoś z drugiej strony.
- O! Przepraszam! - wystraszył się mężczyzna. Miał długie, jasnobrązowe loczki i słodkie dołeczki w policzkach.
- Nie, nic się nie stało. - odparła. - Moment, ty jesteś David Luiz? - była trochę niepewna..
- Tak, to ja. Gdzie podpisać? - zapytał wyciągając marker z kieszeni.
- Nie, nigdzie. - parsknęła. - Colin MacPherson. - wyciągnęła ku niemu dłoń. - Jestem dziennikarką. będę pisała o was duży artykuł, dla gazety z Chicago. - dodała, kiedy uścisnął rękę.
- Miło poznać. - uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Szukasz kogoś konkretnego?
- Miałam przyjść tutaj zaraz po przyjeździe, żeby odebrać klucze od mieszkania.
- To w takim razie zaprowadzę cię do gabinetu trenera. - kiwnął głowa w stronę drzwi, które otworzył przed Colin. Szli krętym, białym korytarzem, na którego ścianach wisiały zdjęcia zespołu, oprawione w złote ramki.
- To tutaj. - oznajmił David. - Życzę powodzenia i polecam się na przyszłość. - ukłonił się z uśmiechem na ustach, po czym zniknął. Blondynka nie zdążyła mu nawet podziękować. Wzięła głęboki oddech i zapukała.
- Proszę. - usłyszała. Weszła do środka. Zobaczyła mężczyznę w średnim wieku, siedzącego za biurkiem, obładowanym stertą papierów.
- Dzień dobry. Jestem Colin MacPherson. Mam napisać artykuł o Chelsea. Dzwonił pan, żebym po przyjeździe od razu tu przyszła.
- Witaj. Rafael Benitez. - uścisnął jej dłoń. Nie wzbudził zbytnio jej sympatii. Ale, nie zna się na ludziach, więc... - Tak, tak. - mruknął pod nosem pisząc coś na małej karteczce. - To adres małego pensjonatu, w którym się zatrzymasz. Wszystko zostało opłacone po połowie przez nas i Chicago Company, więc nie masz się czym martwić. Wystarczy, że napiszesz świetny artykuł o Chelsea. Jak widzisz, nie mam dzisiaj za dużo czasu, więc proszę, żebyś przyszła jutro, koło południa. Mamy trening przed meczami towarzyskimi. Poznasz zawodników, będziesz mogła zapoznać się również ze stadionem.
- Dobrze, dziękuję. - uśmiechnęła się lekko zginając karteczkę. - Do zobaczenia. - dodała, wychodząc.Poczuła się o niebo lepiej, kiedy w końcu mogła opuścić to małe, duszne pomieszczenie.
Nie miała ochoty wydawać więcej pieniędzy na taksówkę, więc poszła piechotą pod małymi daszkami sklepów. Pensjonat nie był tak daleko. Wystarczyło dosłownie kilka minut, aby dojść na miejsce.
~*~
Siedział. Jak zwykle, siedział. Zawsze siedział. Nie robił nic innego. Tym razem, jednak coś się zmieniło. Wyszedł na zewnątrz. Siedział na ławce w ogrodzie razem z innymi, ale wciąż milczał i spoglądał ślepo przed siebie. Juan przyszedł dokładnie o godzinie czternastej. Przywitał się z wolontariuszkami, które opiekowały się ludźmi i od razu podszedł do przyjaciela.
- Cześć, Fer. - uśmiechnął się, mimo, że wiedział, że ten nie odpowie. Nie mógł robić nic poza mówieniem do niego. Fernando zamknął się w sobie i nie miał kontaktu ze światem. Obwiniał się za wypadek żony. Mimo, że miał we krwi dozwoloną ilość alkoholu wmawiał sobie, że to on spowodował wypadek. Że powinien wcześniej widzieć tą osobę na drodze. - Dzisiaj mieliśmy sesję z pucharem. - prychnął. - A jutro przychodzi jakaś dziennikarka. ma napisać artykuł o naszym klubie. - spuścił wzrok. - Szkoda, że nie będzie cię przy tym. - poklepał go po ramieniu. - Eh, to nie ma sensu... - sapnął sam do siebie. Wiele razy chciał już odpuścić, ale wtedy przypominały mu się chwilę, kiedy razem z Fernando przygotowywali się na mecze, chodzili na imprezy, grali w reprezentacji. Nie mógł go zostawić w takiej chwili...
~*~
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się widząc w drzwiach kobietę w średnim wieku. Miała ciemne włosy spięte w kucyk, widoczne zmarszczki na twarzy, dekolcie i dłoniach, mocny makijaż.
- Zapewne Colin. - ubiegła ją spoglądając podejrzliwie. Szkotka kiwnęła głową. Kobieta świdrowała ją dużymi, piwnymi oczami. - Wejdź. - dodała w końcu. bez słowa przeszły przez parter i weszły po schodach na piętro. - To twój pokój. na stole znajdziesz plan z godzinami, w których podawane są posiłki, numer do kierowcy, który będzie woził cię po Londynie i inne potrzebne informacje. Nie będę już przeszkadzać. - westchnęła odchodząc. Colin przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Myślała, że jeśli koszty pokrywa Chicago Company i władze klubu, to pozwolą jej na odrobinę komfortu, ale się przeliczyła. Ściany były pomalowane na brązoworudy kolor, deski w podłodze skrzypiały, wydawało się, że meble są zjadane przez korniki i inne paskudztwa. Przeszedł ją dreszcz. Ale co może zrobić? Delikatnie postawiła walizkę obok szafy i zaczęła się wypakowywać. Nie zajęło jej to za dużo czasu. Mogła pozwolić sobie na krótki spacer, po którym przyszła na kolację. Wszyscy, goście jak i domownicy jedli przy ogromnym, drewnianym stole w jadalni.
- Hej, jestem Luce. - przed nią pojawiła się dziewczyna, w mniej więcej jej wieku.
- Cześć. Colin. - uścisnęła jej dłoń.
- Słyszałam, że jesteś dziennikarką. - zagadnęła, kiedy siadały przy stole.
- Tak, będę pisać artykuł na temat Chelsea Londyn.
- Jeśli potrzebowałabyś informacji albo pomocy, to chętnie służę. Mój chłopak David jest tam piłkarzem. Pewnie znasz. David Luiz.
- Ah,tak. Poznałam go dzisiaj przed stadionem.- przez twarz Luce przebiegł cień zazdrości, ale starała się go ukryć.
- Aaa. - westchnęła w końcu nalewając sobie zupy.
- Jesteś spokrewniona z właścicielką pensjonatu? Bardzo podobne jesteście. - oznajmiła Colin jedząc swoją porcję.
- Tak, to moja mama. - uśmiechnęła się. - Oprócz tego pensjonatu prowadzi ośrodek psychiatryczny. Wiem, że to niezbyt dobrze brzmi, ale panuje w nim naprawdę miła atmosfera. Wszyscy, którzy tam pracują starają się w jakiś sposób pomóc pacjentom. Nawet kosztem życia prywatnego. - odparła. Lin kiwnęła uprzejmie głową. nie wiedziała co powiedzieć.
~*~
Po kolacji zamknęła się w pokoju, załączyła laptop i usiadła na parapecie. Otwarła folder, a później jeden z plików pod nazwą ,,Prolog". Od dawna chciała wciąć się  za pisanie książki. Zawsze o tym marzyła. Miała głowę pełną pomysłów, co chwilę przychodziły nowe, ale nie umiała tego opisać. W artykułach chodzi o konkrety, a nie o uczucia, przeżycia. Dla gazety pisała po prostu sztywno. Podziwiała różnych pisarzy, za to, że umieli w tak przepiękny sposób ukazać uczucia i emocje. Do Londynu nie przyjechała pisać tylko artykułu. Potrzebowała natchnienia, muzy. Kogoś lub czegoś. Czy będzie jej dane odnaleźć to coś lub tego kogoś tutaj?

Od autorki: Witam! Z rozdziału jestem średnio zadowolona, ale trzeba jakoś zacząć. Z każdym rozdziałem wszystko będzie się rozkręcać. Obiecuję również więcej Nando! <3
Pozdrawiam i do napisania! Laurel.


poniedziałek, 27 maja 2013

Prolog

31 maj 2012 rok - co to za dzień ? Dzień, w którym zatrzymała się ziemia, dzień który zakończył pewien etap życia młodego mężczyzny. Miał wszystko. Rodzinę, sławę, pieniądze, ale stało się coś, przez co stracił to wszystko. Co to było? Głupota. Błąd. Każdy człowiek może go popełnić, ale czy dla wszystkich może mieć tak tragiczne skutki?
Jakie to uczucie: stracić jednego dnia żonę i syna? Fernando Torres doskonale o tym wie, ale niestety... nie zdołał się choć trochę podźwignąć, aby zająć się małą córeczką, która będzie żyła z okropną traumą do końca życia. Zamknął się w sobie. Przez kilka miesięcy nie ruszał się z mieszkania, prawie nic nie jadł, tylko oglądał stare filmy i zdjęcia. Co trapiło jego rodzinę? Czy dba o siebie? Czy niczego sobie nie zrobi? Mari Paz, jego siostra powoli tego nie wytrzymywała. Opiekowanie się Norą i doglądanie brata co kilka godzin. Co zadecydowało o umieszczeniu go w ośrodku psychiatrycznym? To, że pewnego dnia, kiedy Mari Paz przyszła do niego z Norą siedział w łazience tnąc sobie żyły. To nie był on. Dawny Fernando nie pozwoliłby oglądać czegoś takiego dziecku. W ogóle nie pozwoliłby na to, żeby dziecko znajdowało się gdzieś indziej niż w rodzinnym domu, a co najważniejsze: nie wtargnąłby na swoje życie.

W ośrodku psychiatrycznym w Londynie mieszka od jedenastu miesięcy. Kariera Hiszpana praktycznie już nie istnieje, on sam nie istnieje. Jest tyko manekinem siedzącym na łóżku i kilka razy dziennie jedzącym ciapki i chodzącym do toalety. Jedyną osobą, która go regularnie odwiedza jest Juan Mata, a Mari Paz przychodzi raz w miesiącu. Od tych jedenastu miesięcy nie widział córki...ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy on ma jakieś uczucia, czy tylko gapi się w sufit?
Cały czas chodzi w rozciągniętych, dresowych spodniach i brudnym, białym podkoszulku. Czy życie Torresa już zawsze będzie tak wyglądać, czy zdoła znów żyć pełnią życia?
~*~
Ten sam dzień - 31 maj 2012 rok - Edinburgh. Ten dzień był również swojego rodzaju przełomem w życiu młodej studentki dziennikarstwa - Colin MacPherson. Jaki błąd popełniła? Musiała wybrać pomiędzy pracą w Chicago, a rodziną mieszkającą w stolicy Szkocji. Niestety, wybrała pierwszą opcję. Musiała wyjechać natychmiast, żeby ojciec, alkoholik z zamiłowania nie wpadł w szał.
Od dziecka uwielbiała pisać. Na początku były to krótkie opowiadania, wypracowania, które z czasem przerodziły się w wiersze i artykuły do szkolnej gazety. Chciała się dalej rozwijać w tym kierunku. Zaczęła studiować filozofię, jednak szybko porzuciła ten kierunek na rzecz dziennikarstwa. Była pewna siebie, mimo niezbyt udanego dzieciństwa, pyskata, uwielbiała, kiedy coś się działo, to dlaczego by nie spróbować swoich sił?
Od jedenastu miesięcy Colin pracowała w jednym z największych wydawnictwach w Stanach Zjednoczonych - Chicago Company i radziła sobie naprawdę świetnie. Od dwóch miesięcy pracowała nad swoją pierwszą powieścią. Miała już bohaterów, szkic fabuły, jednak nie umiała wyrazić emocji, które chciała, aby przeżywali czytelnicy. Przez to zaczęła zaniedbywać pracę. Pewnego deszczowego ranka do jej biurka podszedł szef i oznajmił, że wysyła ją do Londynu, aby napisała artykuł o klubie piłkarskim - Chelsea Londyn, zdobywcy Ligii Europejskiej.

Od autorki: Witam na moim kolejnym blogu! Tak, wiem, miałam zacząć que-me-amas, ale cały czas czekam na zamówiony szablon. Aktualnie będę pisać tylko tutaj i na que-no-es-adios, bo na tu-me-ayudas wena mnie opuściła. Już na wstępie chciałabym podziękować Wam wszystkim za to, że czytacie moje opowiadania i komentujecie... i wszystko cierpliwie znosicie. Ta historia będzie się dość bardzo różnić od pozostałych, mam nadzieję, że będzie również dłuższa, ale tego nie obiecuję. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do czytania i poprosić o szczere opinie i komentarze. Pozdrawiam, Laurel.