sobota, 22 marca 2014

Epilog

W końcu, Chicago. Była u siebie, w domu, w końcu wszystko wróci do normy. Co pierwsze rzuciło jej się w oczy na lotnisku? Ruda czuprynka Melody! Stała obok schodów na dworze w czarnej spódniczce, jasnoróżowej koszuli i marynarce zarzuconej na ramiona.
- Mel! - zawołała Colin zbiegając po schodach, nie zwracając uwagi na walizkę, która ppo chwili straciła jedno z kółek.
- Lin, słońce! - uśmiechnęła się Melody i zaraz wtuliła się w przyjaciółkę. - Tak bardzo za tobą tęskniłam. - dodała mocniej ją ściskając i nie mając wcale zamiaru jej puszczać.
- Ja też. Nawet nie wiesz ile się wydarzyło, muszę ci wszystko opowiedzieć. - odparła łamiącym się głosem, przypominając sobie Fernando.
- Ależ oczywiście. - wskazała na stojącą obok taksówkę. - Jedziemy do ciebie, żebyś się odświeżyła, zabieram cię na kawę, a jutro rano szef chce cię u siebie widzieć. Kiedy mówił, że już wracasz był w bardzo dobrym humorze. Podobno napisałaś książkę. - Melody poruszyła śmiesznie brwiami, na co obie parsknęły śmiechem. Colin tak bardzo brakowało w Londynie przyjaciółki, której mogła wszystko opowiedzieć.
- Chodź, koniecznie potrzebuję kawy. - parsknęła blondynka, po czym oddała bagaż kierowcy i wskoczyła na tylne siedzenie taksówki.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Jej mieszkanko było czyste, kwiaty podlane, a w lodówce świeże jedzenie. Melody była aniołem, że o wszystko zadbała. Kiedy Colin brała prysznic, Mel zaczęła rozpakowywać jej ubrania. Kiedy składała jedne z jeansów coś wypadło z tylnej kieszeni. Początkowo chciała odłożyć karteczkę, jednak ciekawość wygrała.
,,Kocham Cię, Lin. Nie zapomnij o mnie. Fernando." - było napisane koślawym pismem. Rudowłosa dziennikarka zagryzła usta i wstała. Gdy Colin wyszła z łazienki w ręczniku pomachała jej przed nosem karteczką.
- Hmm, czyżby Colin MacPherson zawróciła jakiemuś Hiszpanowi w głowie? - uniosła brwi z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co to? - zdziwiła się wyrywając Mel karteczkę. Przeczytała co było na niej napisane i zasłoniła usta dłonią. - Ubiorę się i na kawie o wszystkim ci opowiem. - odrzekła wracając do łazienki.
Na kawie Colin opowiedziała Melody wszystko, ze szczegółami. Musiała się komuś wygadać, a Mel była do tego najlepszą osobą. Umiała słuchać i nigdy nie powiedziałaby o tym komuś innemu. Mówiąc o Fernando łzy spływały Lin po policzkach... tęskniła za nim, ale nie mogła tam zostać. Jej życie było tutaj, w Chicago. Matka kiedyś jej powiedziała, żeby nigdy nie uzależniła życia od mężczyzny, nigdy. Tak też zrobiła.
~*~
Dosłownie biegła do biura na czarnych obcasach, nie raz się potykając. Nie ma to jak spóźnić się w pierwszy dzień do pracy po długiej przerwie. Jadąc windą na swoje piętro starała się złapać oddech. Spojrzała w lustro i zobaczyła kogoś zupełnie do niej nie podobnego... w Londynie rzadko się malowała, a gdy już to robiła to bardzo delikatnie. Chodziła w spiętych włosach i luźnych ubraniach, a teraz? Wróciła do eleganckiego ubioru, biżuterii, makijażu...
- Cześć, słońce. - usłyszała Melody wychodząc z windy. Dziewczyna miała na twarzy szeroki uśmiech i żuła gumę.
- Co się cieszysz? - parsknęła śmiechem.
- Zaraz sama zobaczysz. - odparła odchodząc. Colin wzruszyła ramionami, nie wiedząc o co chodzi przyjaciółce. Poprawiła blond loki w lustrze i weszła do swojego biura, by przygotować się do spotkania z szefem. W progu stanęła nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W całym pokoju leżały bukiety czerwonych róż. Na biurku, na szafkach, nawet na ziemi czy krześle. Otworzyła szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
- Co się dzieje? - zapytała samą siebie. Odwróciła się, jednak coś, a raczej ktoś zagradzał jej drzwi.
- Nie myślałaś chyba, że tak to się wszystko skończy. - odezwał się Fernando z lekkim uśmiechem na twarzy. Stał naprzeciw niej, tak! Stał tu, w jej biurze, Fernando Torres z krwi i kości w czarnym garniturze i krawacie, a w dłoni trzymał pojedynczą różę, którą wyciągnął w jej kierunku. Colin nie odebrała podarunku tylko, tak po prostu... pocałowała Hiszpana, wciąż nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
- Jesteś szalony. - parsknęła obejmując jego szyję.
- Z miłości... - odparł znów ją całując.

Od autorki: No... to to byłoby na tyle. jajku, nie wierzę, że to koniec. Tak bardzo kochałam to opowiadanie i jestem z niego zadowolona, nie wliczając tej kilkumiesięcznej przerwy. Ale i tak bardzo się z nim zżyłam. Ten biedny Fernando i zarozumiała Colin... kto by pomyślał, że to się tak szybko skończy. Mam nadzieję, że czytanie tego opowiadania umilało Wam dni. Pozdrawiam i do zobaczenia na pozostałych blogach! Laurel.

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 10

Łzy, jedna po drugiej niczym krople deszczu spływały po jej bladych policzkach. Każda z nich, przepełniona goryczą i rozczarowaniem piekła, przez co czuła niewyobrażalny ból... tam, w sercu. Szczerość jest podstawą związku, nie można żyć razem z tajemnicami. Ale czy to był związek? Nie. To była tylko i wyłącznie zabawa, ciałem i uczuciami. Colin nie miała siły już żyć tutaj, w Londynie. Z całego serca pragnęła wrócić do swojego przytulnego apartamentu w Chicago, do porannej kawy od Bena ze stoiska, do swojego biura i pracy w Chicago Company. Gdy wróci zapomni o wszystkim co się tutaj stało. Ale czy zdoła zapomnieć o nim... o Fernando, którego życie jak i osoba pochłonęły ją tutaj bez reszty? Na początku chodziło tylko o pieniądze i sławę, ale teraz? Liczyły się uczucia. Nie umiała się przyznać sobie samej co do niego czuła.
Nie wiedzieć kiedy nogi zawiodły ją pod ośrodek, w którym przebywał Fernando. Przez późną porę ochrona nie chciała jej wpuścić, jednak w końcu Szkotka zdołała ich przekonać. Tak do końca nie wiedziała, dlaczego idzie do Torresa, zawsze do niego przychodziła kiedy miała problem, żeby się wygadać, nawet kiedy on nie pokazywał znaków życia. Cicho zapukała do drzwi.
- Proszę. - usłyszała przytłumiony głos Hiszpana. Kiedy weszła, zobaczyła Fernando kucającego na ziemi przy torbie, pakującego ubrania i zdjęcia. - Cześć. - uśmiechnął się szeroko na widok Colin. W ciemnym pokoju, jego białe zęby błyszczały jak gwiazdy na niebie.
- Hej. Przepraszam, że przeszkadzam... o tej porze. - westchnęła wzruszając ramionami. - Co robisz? - zapytała mrużąc oczy.
- Jutro wychodzę. - ustał z klęczek. - Możesz to sobie wyobrazić?! Jutro wracam do domu, do Nory! - uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego oczy zabłyszczały.
- Cudownie. - odparła z równie szerokim uśmiechem.
- Wiesz, że gdyby nie ty nigdy bym nie wrócił? - spojrzał na Colin tymi pięknymi brązowymi oczyma.
- To wcale nie dzięki mnie. W końcu zrozumiałeś jak ważna dla ciebie jest Nora i...- nie zdążyła dokończyć. Fernando zrobił stanowczy krok w jej stronę i złożył na ustach czuły pocałunek, przepełniony niewyobrażalną ilością emocji. Przez całe jej ciało przeszedł dreszcz, a serce podskoczyło do gardła. Czekała na tę chwilę w głębi serca od samego początku, chciała by trwała wiecznie, by nigdy się nie skończyła...
- Kocham cię, Colin. - szepnął Fernando odsuwając się na chwilę, jednak wciąż trzymał w dłoniach twarz dziewczyny, która w tym momencie zagryzła wargi.
- Fernando, nie... - pomachała przecząco głową. - Proszę nie rób mi tego. - w jej oczach pojawiły się łzy. - Ja wyjeżdżam. Wracam do Chicago. - jęknęła starając się uwolnić z jego objęć.
- Nie pozwolę ci. - odparł stanowczo. - Nie chcę stracić kolejnej, tak ważnej dla mnie osoby. - zakończył ponownie ją całując. Pod Colin nogi się ugięły, zatopiła się w silnych ramionach Hiszpana, zarzucając mu ręce na szyję. Liczył się tylko on i ta chwila. Fernando uniósł ją, by po chwili położyć na łóżku. - Tak bardzo cię kocham. - wyszeptał między pocałunkami. Colin trzęsła się, a po jej policzkach spływały łzy. Czy ona również kochała? Czy chciwa, egoistyczna dziennikarka była zdolna do takiego uczucia jakim jest miłość?
- Też cię kocham. - jęknęła nie mogąc uwierzyć w swoje słowa. Przez długie sekundy studiowała twarz Hiszpana starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Nie mogła tu zostać, mimo tego wszystkiego. Jej miejsce było w Chicago, a nie w Londynie. Z zamyśleń wyrwał ją Fernando, który zaczął całować ją po szyi. Kto by przypuszczał, że zamknięty w sobie, mężczyzna z ośrodku psychiatrycznego jest tak namiętnym kochankiem? Podniosła się i zdjęła z niego koszulkę. Mimo upływu takiego czasu, wciąż był umięśniony, jak na piłkarza przystało. Pierwszym jednak, na co zwróciła uwagę były tatuaże z imionami jego żony i dzieci. Gdy Torres zorientował się o co chodzi - speszył się.
- Nie mogę. - Colin kiwnęła przecząco głową i wstała z łóżka.
- Zaczekaj. - sapnął Fernando i złapał ją za nadgarstek, po czym, przysunął do siebie. - Olalla zawsze będzie częścią mojego serca, ale... - dotknął jej policzka. - Teraz liczysz się ty, Lin. To właśnie ty nauczyłaś mnie żyć teraźniejszością, nie wracać do przeszłości. - dodał delikatnie ją całując. To wyznanie sprawiło, że jej serce zaczęło szybciej bić... znowu. Wtuliła się w Hiszpana, w jego ramionach czuła się nie tylko bezpiecznie, ale wiedziała, że przy nim może być sobą. Od pocałunków zakręciło się jej w głowie, cały świat przestał istnieć. Liczył się tylko Fernando Torres.
~*~
- Widzisz tą gwiazdę? - zapytał wskazując palcem na punkcik na bezchmurnym niebie za oknem. Siedzieli na ziemi, otuleni wyłącznie pościelą. Colin powoli kiwnęła głową opierając się o ramię Fernanda. - Od dnia, kiedy się spotkaliśmy spoglądałem na nią i myślałem o tobie. - wyszeptał, a blondynka pocałowała go w policzek. Chciałaby, by ta chwila trwała zawsze, ale musiała wyjechać. Nie mogła tu zostać. Co stało się w Londynie, zostaje w Londynie.

Wcześnie rano, kiedy Fernando jeszcze spał Colin ubrała się i wyszła z ośrodka. Wracając do pensjonatu wybrała numer szefa.
- Colin? Coś się stało? - zapytał zdziwiony. Nie obawiała się, że go obudzi, szef zawsze był pierwszy w biurze, przeważnie przed wschodem słońca.
- Nie, nie. Wszystko gra. Chciałam tylko zapytać, czy mógłby szef załatwić mi bit na dzisiaj. Powrotny, do Chicago. - odparła przeczesując dłonią mokre od porannego deszczu włosy.
- Jasne, nie ma sprawy. Oddzwonię zaraz. Do usłyszenia. - zakończył rozłączając się.
- Do usłyszenia... - westchnęła chowając telefon do torebki. Starała się nie myśleć o tym, co się tutaj wydarzyło. Wyda książkę, stanie się pisarką, spełni swoje marzenia z dzieciństwa. Wymusiła na twarzy uśmiech, zrobi to, co zamierzała od początku.
Będąc zaledwie kilkanaście metrów od pensjonatu zobaczyła radiowóz policyjny i Davida rozmawiającego z dwoma mężczyznami. Po chwili dobrowolnie wsiadł do samochodu, a kiedy przejeżdżali obok Colin przez ułamek sekundy spojrzał jej w oczy. Przez dobre kilka minut stała jak wryta, nie mogąc się ruszyć.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. - syknęła zrozpaczona Luce biegnąca w jej stronę. - To wszystko przez ciebie! - krzyknęła. - Gdybyś się tutaj nie pojawiła bylibyśmy szczęśliwą rodziną! Zniszczyłaś wszystko! - zakończyła odchodząc w przeciwną stronę. Szkotka nie mogła wydusić z siebie słowa. Może Luce miała racje? Nie powinna w ogóle spotykać się z Davidem, nie powinna wtykać nosa w nie swoje sprawy... ale gdyby nie ona Fernando wciąż byłby wrakiem człowieka, a David zostałby bezkarny. Stop! Przestań o tym do jasnej cholery myśleć! - zganiła się w głowie i weszła do pensjonatu, by zacząć się pakować. Kiedy szukała kluczy, by otworzyć drzwi pokoju zadzwonił telefon.
- Cześć, Colin. Zrobiłem ci rezerwację na piętnastą, oczywiście pierwszą klasą. Mam nadzieję, że zdążysz?
- Tak, jasne. Dziękuję, szefie.
Położyła wyciszoną komórkę na szafkę i zaczęła znosić kosmetyki z łazienki, ubrania z szafek i inne duperele, które miała ze sobą, czy kupiła zaraz na początku pobytu na pamiątkę. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Juanem, to jak dobrze się dogadywali... a on okazał się zdrajcą! Wciąż nie pojmowała jak można było mieć romans z żoną najlepszego przyjaciela...
Po kilku godzinach była już spakowana, zdążyła wziąć prysznic i zjeść lekki obiad. Co miała robić przez kolejne cztery godziny? Po raz ostatni usiadła na parapet i zaczęła pisać. Starała się zbytnio nie wczuwać, żeby nie przypominać sobie ostatniej nocy, jednak nie mogła. Za każdym razem, gdy o tym myślała zostawała gęsiej skórki, a serce zaczynało szybciej bić.
~*~
W końcu nadszedł ten czas. Nadszedł czas powrotu do rzeczywistości. Wysiadając z taksówki zawiesiła torbę na ramię, odebrała walizkę od taksówkarza i weszła na lotnisko. Powiadamiając o rezerwacji pokazała paszport i zmierzała na płytę lotniska, gdzie już czekał samolot. Na wyświetlaczu komórki zobaczyła kilka nieodebranych połączeń. Od Fernando, Davida, Juana... Jeszcze przed wejściem do maszyny usunęła wszystkie numery, które miały jakikolwiek związek z Londynem, wyłączyła telefon i weszła do środka. Rozsiadła się wygodnie w fotelu, założyła słuchawki i powoli zapadała w sen. Koniec z Londynem, raz na zawsze. Pora wrócić do życia w Chicago, które tak bardzo kochała.

Od autorki: No to za nami ostatni rozdział. Powiem tylko, że mi średnio się podoba, zostawiam Wam go do oceny. Słowa pożegnania zostawię na epilog. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.


środa, 26 lutego 2014

Rozdział 9

Fernando mocno ściskał córkę, a po jego zaczerwienionych policzkach spływały łzy. Dopiero teraz przypomniał sobie jaki skarb trzyma w ramionach, że chce wrócić do domu i zająć się swoją księżniczką, by wynagrodzić jej wszystkie cierpienia.
- Tęskniłam, tatusiu. - wyszeptała Nora gniotąc w małych rączkach rękaw białej koszulki Torresa.
- Ja też kochanie, ja też. - mruknął zatapiając twarz w jej gęstych kręconych włoskach, po czym pocałował ją w główkę. Podniósł córkę na ręce i spojrzał na kobiety stojące przy drzwiach. Mari Paz ocierając oczy podeszła do brata z wyciągniętymi ramionami wymawiając wielokrotnie jego imię. Colin widząc tą rodzinną scenę lekko się uśmiechnęła i pierwszym co przyszło jej do głowy był David. Jej David, który tak na prawdę nigdy nie był jej... ale ją kochał. Lecz czy ona naprawdę kochała jego? Nie wiedziała. Wyszła cicho z pokoju nie chcąc przerywać tej rodzinnej sielanki. Otarła łzy z oczu i otuliła się szczelniej swetrem. Będąc już prawie przy schodach usłyszała jak ktoś biegnie po białej, śliskiej podłodze ośrodka.
- Colin, zaczekaj. - powiedział Fernando stając obok i robiąc głęboki wdech.
- Nie chcę wam przeszkadzać, nacieszcie się sobą.- uśmiechnęła się podziwiając jego piękne, brązowe oczy.
- Oszalałaś? To ty mi pomogłaś. Byłem dla ciebie ważny, tak, jak ty teraz dla mnie... - szepnął spoglądając na swoje stopy. Colin zrobiło się ciepło na sercu, a na policzki wyszły rumieńce. Czuła się jakby była w podstawówce i chłopak który jej się podobał dał cukierka. Pierwszy raz usłyszała od kogoś coś tak uroczego, a co najważniejsze szczerego. Fernando był zupełnym przeciwieństwem Davida. Mimo tego co przeszedł dał radę! Był silny, a zarazem nieśmiały i zagubiony. W jego oczach od razu można było dostrzec opiekę i troskę. Jego dotyk wyrwał ją z rozmyśleń. Fernando założył pojedynczy kosmyk blond loków Colin za jej ucho i spojrzał głęboko w oczy.
- Powiedz coś. - poprosił błagalnym tonem.
- Nie wiem co. - odparła onieśmielona. Czuła się przy nim taka mała, drobna i krucha. Rozkoszowała się każdym milimetrem jego dłoni na swoim policzku. Miała pustkę w głowie, nie wiedziała co myśleć, co robić... nie wiedziała co czuła. A może wiedziała, tylko nie chciała się do tego przyznać? Z Davidem łączył ją tak naprawdę tylko seks, to, że się wczoraj przed nią otworzył było jednorazowe, a poza tym ma Luce i dziecko w drodze... A Fernando? Podczas wizyt otworzyła się przed nim, wiedział to, czego nie wiedział nikt inny. Nawet nie zauważyła kiedy stał się dla niej tak bardzo ważny. Stanęła na palcach i zbliżyła się do Torresa w ogóle nie myśląc. Położyła dłoń na jego ramieniu powoli zamykając oczy. Rozkoszowała się każdą sekundą, oddechem Hiszpana na jej twarzy... aż nagle z ciemności wyłoniła się Olalla trzymająca Leo i Norę za ręce.Dziennikarka odskoczyła nerwowo zdezorientowana.
- Nie mogę. - szepnęła zbiegając schodami w dół. Mieszało jej się w głowie. Dopięła swego. Napisała artykuł, znalazła wenę, by napisać książkę, powinna wrócić teraz,już, natychmiast do Chicago! Jutro pokaże Torresowi co zdążyła już napisać, poprosi o zgodę, by mogła robić to dalej i wyjedzie. Nic ją tu nie trzyma (poza nim), wróci do swojego dawnego, poukładanego życia, które kochała. Wróci do wstawania o szóstej rano, do joggingu, do wjeżdżania windą na ostatnie piętro wieżowca, do swojego biura, do zwykłego życia...

Wypadając przez drzwi główne ośrodka dosłownie zderzyła się z Juanem. Kiedy go zobaczyła zaczęła ją zalewać krew.
- Co tutaj robisz? - syknęła.
- Zadzwonili do mnie, że Fernando już całkowicie... - zaczął cicho, jednak nie było mu dane dokończyć.
- Nie powinno cię to obchodzić! - zagroziła mu palcem podchodząc bliżej, a gdy ten chciał się odsunąć znalazł się na krawędzi schodów. - Nie masz prawa tu przychodzić i znowu rujnować mu życie! To wszystko stało się przez ciebie i nie masz prawa po raz kolejny mu tego odbierać. - oznajmiła patrząc Juanowi głęboko w oczy. Później, jak gdyby nic zeszła ze schodów w dół, przeszła przez bramę rzucając Hiszpanowi karcące spojrzenie i zniknęła za krzewami. 
~*~
Idąc w stronę mieszkania wciąż czuła oddech i dotyk Torresa. Jej ciało jeszcze nigdy nie reagowała na coś w tak intensywny sposób! Cała twarz wręcz ją piekła. Musiała wrócić do Chicago i uwolnić myśli od tych wszystkich rzeczy, który wydarzyły się tutaj, w Londynie. Była słaba, nie potrafiła tego wszystkiego zrozumieć, a co dopiero pogodzić się z tym i żyć.
Jednak przed powrotem musiała zakończyć to wszytko. Sprawę z Davidem, z Juanem. Nie chciała zastanawiać się później co by było gdyby. Koniec i kropka. Ma własne życie, które chce przeżyć bez martwienia się i zastanawiania.
~*~
Miał cudowne życie, jednak wszystko rozpadło się  w mgnieniu oka. Zaczął dopiero żyć pełnią życia, kiedy poznał Colin i to ona uświadomiła mu, że wszystko musi wyjść na jaw. Nie chce ranić ludzi, na których mu zależy. Nie chce, by jego dziecko wychowywało się bez ojca, ale jeszcze bardziej nie chce, by miało tak okropnego ojca jakim on może być. Nadszedł czas by wszystkie kłamstwa wyszły na jaw i by zasłużona kara go spotkała. Wyrzuty sumienia nie dają mu już spokoju i wykańczają go psychicznie. To już koniec. 
~*~
Pospiesznie wbiegła do pensjonatu, ponieważ zaczynał padać deszcz. Właśnie dzięki takiej pogodzie miała wenę i chęć do pisania. Wchodząc do kuchni zobaczyła Luce i Davida siedzących na tarasie, trzymali się za ręce, ale Luce płakała wtulona w ramię Davida. Colin nie chciała im przeszkadzać, więc nabrała tylko trochę sałatki owocowej stojącej po środku stołu i zniknęła na schodach. Zamknęła drzwi na klucz, by nikt jej nie przeszkadzał i z laptopem na kolanach zaczęła pisać. Przypomniała sobie wszystkie chwile spędzone z Fernando. Pierwsze spotkanie, kiedy zobaczyła ten ból i cierpienie w jego oczach, moment kiedy dał jakiś znak życia i ścisnął jej dłoń... łzy gdy w końcu uścisnął Norę.
Bez dwóch zdań był dla niej kimś ważnym. Zaangażowała się w jego życie, ale czy nie za bardzo? Najpierw chciała zbić niezłą sumę pieniędzy, lecz później liczyła się prawda, chciała oczyścić wizerunek Torresa, by ludzie nie osądzali go za to, co się wydarzyło. Zdała sobie sprawę jak ten człowiek na nią wpłynął. Z aroganckiej egoistki stała się osobą zdolną do okazywania uczuć, zaczęło zależeć jej na czymś bardziej niż na pracy.
Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy zapisała kilkanaście kolejnych stron. Była z siebie dumna. Dużo bardziej niż z dobrze napisane artykułu, lecz z tego, że udowodni niewinność człowieka. Wcześniej wysłała kilka pierwszych stron szefowi, ten odpowiedział, że cała historia jest naprawdę świetna i że poleci Colin wydawnictwu z którym współpracuje Chicago Company.
~*~
Kiedy po jakiś dwóch godzinach postanowiła zejść na kolacje rozległo się pukanie do drzwi. Powoli je otworzyła i zobaczyła Davida stojącego po drugiej stronie ze spuszczoną głową.
- Cześć. Musimy pogadać. - jęknął spoglądając jej w oczy.
- Jasne, też chcę coś wyjaśnić. - odrzekła wpuszczając go do środka. Po chwili obok pojawiła się Luce i przeszła obok zdezorientowanej Colin. Czyżby David powiedział jej o wszystkim? Dziennikarka oparła się o drzwi mierząc wzrokiem swoich gości, którzy usiedli na łóżku.
- Colin, chciałem powiedzieć ci coś... o Fernando. - powiedział prosto z mostu, na co nogi ugięły się pod blondynką. Kiedy spojrzała mu w oczy wszystko zaczęło do siebie pasować. Krew zaczęła pulsować jej w uszach, zrobiło się słabo. Jeśli nie Juan, to kto podał mu te narkotyki?
- Dlaczego? - szepnęła mrużąc oczy. David tylko spuścił głowę. Wiedział o co jej chodzi, wiedział. - Od początku tylko się mną bawiłeś! - krzyknęła podchodząc bliżej - Chciałeś bym nie dowiedziała się niczego od Fernando!
- Colin, posłuchaj mnie. - również wstał i złapał dziewczynę za nadgarstki.
- Nie dotykaj mnie! - próbowała się mu wyrwać. - A ty co?! - zwróciła się do Luce, która cicho siedziała na łóżku z nogą założoną na nogę. - Wiedziałaś o tym od początku?! A może brałaś w tym udział! Oboje jesteście chorzy! - dodała.
- Możesz się na chwilę przymknąć i mnie posłuchać?! - wrzasnął David, na co Colin od razu ucichła. Po raz pierwszy tak się do niej odezwał. Wystraszyła się, naprawdę się wystraszyła, chciała jak najszybciej się stąd wynieść.
- Wiem, że tego co zrobiłem nie da się usprawiedliwić i nie proszę cię o wybaczenie, broń Boże. - uniósł ręce w geście obronnym. - Chcę tylko żebyś wiedziała dlaczego. - zmierzył ją wzrokiem, by mieć pewność, że się uspokoiła. - Miałem narzeczoną, Lisę, którą kochałem ponad życie. - na wspomnienie o niej lekko się uśmiechnął. - Ale wszystko zaczęło się walić. Poroniła, straciliśmy nasze pierwsze dziecko, a ona zaczęła obwiniać o to siebie. W końcu wpadła w depresję, trafiła do ośrodka psychiatrycznego. Wszyscy zaczęli mówić, że jest wariatką, że jest stuknięta. W końcu popełniła samobójstwo. Nie mogłem tego wszystkiego znieść, a Fernando był jedynym który mnie rozumiał. Kiedy wieść o romansie Juana z Olallą się rozeszła chciałem, by ta kobieta cierpiała. Zraniła mojego najlepszego przyjaciela...
- Jesteś chory. - syknęła Colin nie mogąc spojrzeć na Luiza.
- ... postanowiłem, że ja również ją zranię. - mówił dalej nie zwracając uwagi na docinki Colin. - Kiedy chcieli to wszystko naprawić byłem w tej knajpie. Dosypałem Fernando tego świństwa do picia. Nie chciałem, by dzieci również ucierpiały. To wszystko wymknęło się spod kontroli. Ale nie mogłem się przyznać, nie miałem odwagi... dopiero teraz, kiedy poznałem ciebie... - spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa, na co Colin prychnęła.
- Jesteś żałosny! Chcę znać prawdę! Powiedz mi prawdę, nie opowiadaj jakiś zmyślonych historyjek, by kogoś zmiękczyć!
- To jest prawda! - krzyknął chwytając jej ramiona. - Musisz mi uwierzyć.
- Nie. - spojrzała mu w oczy i miała ochotę splunąć mu w twarz. - Gnij w piekle. - zakończyła wyrywając mu się i wychodząc trzaskając drzwiami.

Od autorki: Tak oto przestawiam Wam, moje drogie przedostatni rozdział. Wiem, że nie jest wybitny, ale zawsze coś. Opinię pozostawiam Wam! Bardzo trudno będzie mi się pożegnać z tym opowiadaniem, ale takie słowa pozostawię na epilog. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to zachęcam do zajrzenia na tu-me-ayudas, gdzie pojawił się prolog. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 8

Jak to kiedyś ktoś mądry powiedział: ,,W zemście i w miłości ko­bieta jest większym bar­barzyńcą niż mężczyzna." co było czystą prawdą. Przez cały czas, gdy Fernando opowiadał jej o zdradzie Juana i Olalli próbowała ukryć swoją wściekłość na tą kobietę, lecz kiedy wróciła do mieszkania pozwoliła dać upust emocją. Pierwsze co zrobiła to kopnęła w łóżko, ale później zaczęła płakać. Czuła wręcz fizyczny ból z powodu Fernando. Oddałaby wszystko, by móc mu pomóc. Hiszpan wycierpiał już zdecydowanie za dużo. Juan oczywiście również nie był bez winy, ale on jest mężczyzną, a mężczyźni są... po prostu mężczyznami. To Olalla od lat była żoną Fernando, mieli dzieci, byli rodziną, a ona tak po prostu go zdradziła.
Usłyszała pukanie do drzwi, na co się wzdrygnęła. Powoli podeszła do nich, a kiedy lekko je uchyliła zobaczyła twarz Davida. Chciała jak najszybciej zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, jednak on na to nie pozwolił.
- Czy z łaski swojej mógłbyś dać mi spokój?! Czego znowu chcesz? - wysyczała przez zęby starając się opanować emocje.
- Porozmawiać. - odpowiedział aż za spokojnie. Colin opadła z sił przez mocowanie się z drzwiami i wpuściła Davida. Brazylijczyk wszedł szybko do środka i zamknął za sobą drzwi. - Colin musimy porozmawiać. - dodał siadając na parapecie.
- Nie mamy o czym! Po tym wszystkim co mi zrobiłeś chcesz porozmawiać ?! - skrzyżowała ręce na piersi i ślepo gapiła się w ścianę przed sobą, byleby nie spojrzeć w piękne, brązowe oczy Luiza.
- Wiesz dlaczego tak się zachowuję?- szepnął jakby do siebie. - Przez ciebie. Zanim przyjechałaś miałem wszystko poukładane. Piłka, Luce... na nic innego nie miałem czasu. Ale wtedy zjawiłaś się ty! Przeprowadzałaś z nami te krótkie wywiady, później kochaliśmy się... nie raz. - mówiąc ostatnie słowa uśmiechnął się półgębkiem. - Ale tu nie o to chodzi. Chodzi o to, że zakochałem się w tobie, a zrobiłem te świństwa by cię ode mnie uwolnić. Lin, nawet nie wiesz jak złym człowiekiem jestem! - dodał podchodząc bliżej do blondynki. Kiedy ujął jej twarz w dłonie poczuła dreszcz przechodzący przez jej ciało, od czubka głowy aż po palce stóp. - Jestem zły, a zakochałem się we wspaniałej dziewczynie... - zakończył lekko drżącym głosem. Przez długie sekundy spoglądał w oczy dziennikarki próbując odczytać z nich jakiekolwiek uczucia. Nie potrafił tego zrobić, bo był złym człowiekiem, któremu należało się potępienie. Ale nie mógł się powstrzymać. Zakochał się w tej dziewczynie w chwili, kiedy prawie uderzył ją drzwiami prowadzącymi na Stamford Bridge. Delikatnie musnął usta Lin, czekając na jakąkolwiek reakcję. Mimo, ze nie doczekał się żadnej potraktował to jak pozwolenie, więc pocałował ją znów, tym razem dłużej i namiętniej. David całował blondynkę otwierając jej usta swoimi wargami i wsuwając powoli do nich język. Colin, mimo, że coś w środku mówiło jej, że popełnia straszny błąd odwzajemniała pocałunki Luiza. Przywarła do niego całym ciałem powoli pieszcząc swoimi dłońmi jego szyję, łopatki i klatkę piersiową. Był jej narkotykiem. Mimo krzywd, które jej wyrządził pragnęła go, jak nikogo innego. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie odczuwała potrzebę przebywania z nim, smakowania jego miękkich ust, dotyku dłoni, słodkich słówek, które szeptał jej do ucha.
- Jestem zły. - rzekł ponownie odsuwając się od spragnionej jego dotyku dziewczyny. 
- Nie, David. - szepnęła wręcz zrozpaczona. - Nie jesteś zły, tylko zagubiony. - dodała podchodząc bliżej, jednak Brazylijczyk posłał jej ostatnie spojrzenie i wyszedł zamykając za sobą drzwi z hukiem, zostawiając na środku pokoju dziewczynę, którą kochał, którą obdarzył najprawdziwszym uczuciem, najszczerszym jakim mógł kochać mężczyzna.
~*~
Po śmierci ukochanej, która popełniła samobójstwo przez długi czas nie mógł dojść do siebie. Zmienił się nie do poznania. Nie był już tym sympatycznym chłopakiem, dla którego najważniejsza była rodzina, tylko playboyem, stałym bywalcem burdeli, który topi swoje smutki w alkoholu. Wszyscy myśleli, że niejaka Lucinda Watson sprowadzi go na właściwą drogę, jednak mylili się, a ona cierpiała.
~*~
Colin przez parę dobrych minut stała na środku pokoju jak słup soli nie mogąc pojąć co stało się przed chwilą. Czy ten David, ta cholerna świnia... czy on właśnie przyszedł do niej, przyznał się do błędu, pocałował ją i po prostu odpuścił? 

Wreszcie, dochodząc powoli do siebie usiadła na parapecie, w miejscu, w którym przed chwilą siedział David i wzięła do ręki telefon. Wzięła się w garść, by zadzwonić do Mari Paz i poprosić ją, by Nora znów mogła spotkać się z Fernando. przez całą tą kilkuminutową rozmowę, która w ostateczności zakończyła się powodzeniem głos jej drżał i musiała co chwilę przerywać, by spokojnie nabrać powietrza. Umówiła się z Mari Paz, że jutro po śniadaniu przyjadą z Norą do ośrodka. Chciała również rozmówić się z Juanem, jednak nie wiedziała że znajdzie na to chociaż odrobinę siły. Historia Torresa, w którą wciągnęła się bez reszty, która w pewnym sensie nadała sens jej życiu, to co przed chwilą zrobił David... a ona ma się jeszcze kłócić z Juanem? Po co? Jaki miało to sens? I tak już nic nie zdziała, nie można cofnąć przeszłości, a do Maty nic nie dotrze. 
~*~
Następnego dnia na pół przytomna zwlokła się z łóżka i weszła pod prysznic. Pierwszym, o czym pomyślała to David. Chciała czuć jego dłonie na swoim ciele... i wtedy skończyła się ciepła woda i dziennikarka wróciła na Ziemię. Schodząc na śniadanie miała nadzieję, że spotka tam Luiza, jednak tak się nie stało. Usiadła na werandzie z talerzem kanapek i ciepłą kawą. Nie miała na nic siły, nawet na gryzienie kawałków chleba, czy chociażby myślenie. 
- Cześć, Colin. - usłyszała piskliwy głos Luce, która po chwili przysiadła się do niej.
- Hej. - blondynka wymusiła uśmiech na twarzy popijając kanapkę kawą.
- Chciałam się pochwalić, że razem z Davidem stwierdziliśmy, że jeśli urodzi się dziewczynka damy jej na imię Nora, a jeśli chłopiec będzie się nazywał Leo. - oznajmiła z szerokim uśmiechem na twarzy. Colin przez chwilę zastanawiała się jak można tak bardzo rozszerzyć usta, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że imiona, które wymówiła Luce należą do dzieci Fernando, przynajmniej do jednego z nich... wtedy zrobiło jej się wręcz niedobrze. Wyobraziła sobie... próbowała wyobrazić sobie jak to jest stracić dziecko i ledwo powstrzymała łzy.
- Wszystko dobrze? - zapytała Luce widząc dziwne zachowanie Colin.
- Tak, tak. Wybacz mi, ale śpieszę się, porozmawiamy później. - zakończyła rozmowę i odeszła. Wróciła do pokoju, by spakować laptop. Chciała pokazać Fernando pierwsze rozdziały książki o nim. 

Po kilkudziesięciu minutach stała przed ośrodkiem czekając na Mari Paz i Norę, które miały przyjechać tu taksówką. W końcu, po dość długim czekaniu zjawiły się.
- Wybacz, za to spóźnienie, ale Nora troszkę marudziła. - oznajmiła Mari Paz.
- Nic nie szkodzi. - Colin lekko się uśmiechnęła. - Cześć, myszko. - kucnęła, by zrównać się z małą Torresówną. - Mam dla ciebie niespodziankę, wiesz? Pewnie się ucieszysz, chodź... - dodała wciąż się uśmiechając. Wzięła Norę za rękę i wprowadziła najpierw do ogrodu, gdzie jednak Fernando nie siedział, a później po schodach, na piętro aż do jego pokoju. 
- Puk, puk. - powiedziała wchodząc do środka. Jej oczom ukazał się Fernando stojący przy oknie w szarych, dresowych spodniach, czystej białej koszulce i trochę przydługich włosach, dzięki którym wyglądał uroczo. Kiedy odwrócił się w ich stronę i zobaczył Norę oczy mu się zaszkliły. 
- Cześć, tatusiu. - szepnęła mała wciąż ściskając dłoń Colin. Hiszpan nie wiedział co zrobić, co powiedzieć, jednak łzy już spływały mu po policzkach.
- Norcia. - szepnął ledwo dosłyszalnie i kucnął do córki, która już do niego biegła. Kiedy wpadła mu w ramiona Colin wybuchnęła płaczem. Cała się trzęsła, wciąż nie docierało do niej co osiągnęła. Nie docierało do niej, że pomogła cierpiącemu człowiekowi.

Od autorki: Przed Wami kolejny rozdział mojej telenoweli. mam nadzieję, że się podoba, bo mi osobiście przypadł do gustu. Rozdział dedykuję kochanej Nandos, która jutro ma egzaminy na uczelni, a się nie uczy, tylko koczuje na ten rozdział. Jeśli któraś jeszcze nie wie, to na he-was-gone pojawił się 2 rozdział, więc zapraszam. Mam w planach napisać opowiadanie z Juanem Matą w roli głównej, które będzie moim podziękowaniem dla niego za to, co zrobił dla Chelsea. Myślicie że to dobry pomysł? Ja już kończę, bo zeszyt z biologii i biotechnologia tradycyjna na mnie czeka. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.
Zostawiam Was z blond Fernando <3

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 7

Siedzę w sypialni i piszę, bo nie wiem co robić. Ona śpi w łóżku... moim łóżku, obok, naga, tak piękna i bezbronna. Mam okropne wyrzuty sumienia, wcześniej nie były takie... intensywne. Już ustaliliśmy ,,Czy mu powiedzieć?" teraz myślimy nad tym ,,Kiedy?". Tak bardzo nie chcemy go ranić, jest wspaniałym piłkarzem, ojcem, mężem i przyjacielem, ale nie możemy nic poradzić na to, że się kochamy. Nie wiem nawet jak to wytłumaczyć. Znaliśmy się od lat, byliśmy przyjaciółmi, aż nagle, tak po prostu stało się. Zakochaliśmy się w sobie, całowaliśmy się, zachowywaliśmy się jak nastolatki. Uświadomiłem sobie jak bardzo ją kocham... tak bardzo jak Bogu ducha winny Fernando, który nie da sobie rady, gdy się o nas dowie. Załamie się, a ja będę cierpiał razem z nim...
~*~
Idąc do ośrodka wręcz promieniała ze szczęścia. Zaraz po przebudzeniu wzięła prysznic, ubrała się i zeszła na śniadanie. Nawet widok Davida, zawistnie na nią patrzącego nie zepsuł Colin humoru. Chciała znów usłyszeć głos Fernando. Czuła się wyjątkowa, że powiedział właśnie do niej to jedno, lecz tak ważne słowo. Była z siebie po prostu dumna, że nie poddała się i wciąż go odwiedzała. Dało jej to jeszcze większą siłę i determinację. W głowie miała już ułożone dzisiejsze spotkanie. Torres znów się odezwie, tym razem wypowie całe zdanie i jej imię. W nocy wiele razy próbowała sobie wyobrazić Fernando mówiącego 'Colin' i za każdym razem czuła jak serce zaczyna bić jej szybciej i ten ucisk w dołku.
- Juan, cześć. - uśmiechnęła się, kiedy wpadła na przyjaciela w ogrodzie.
- Co tutaj robisz? - zapytał zmieszany, a w jego oczach można było zobaczyć strach.
- Przyszłam do Fernando. Wczoraj się odezwał. - odparła zadowolona z siebie.
- Słucham? - wybałuszył oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co Colin przed chwilą powiedziała. - Ale jak to? Co powiedział?
- Dziękuję... - lekko się uśmiechnęła. - Podziękował mi.
- Tylko tyle? - dopytywał z usłyszaną ulgą w głosie, która zaniepokoiła Colin, jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Tak tylko tyle. - odparła. Wymienili jeszcze kilka bezsensownych zdań, po czym Juan odszedł, a Colin poszła do recepcji pytając o Torresa, który jak się okazało siedział znów w swoim pokoju. Przez całą drogę do pomieszczenia nie przestawała myśleć o reakcji Juana, która nie tyle ją zaskoczyła, co zaniepokoiła i to poważnie. 
- Cześć, Fernando. To znowu ja. - szepnęła powoli wchodząc do pokoju. To co zobaczyła sprawiło, że zdrętwiała i nie mogła się poruszyć.
~*~
Wiem, że nie jestem idealny, ale nie jestem też zły. Chociaż... niech będzie, jestem okropny, ale nie chcę taki być. Nie umiem sobie sam z tym poradzić! Zachowuję się strasznie, nie szanuję ludzi dookoła, ale nie umiem inaczej. Jest tylko jedna osoba, która mnie rozumie, która rozumie z czym muszę sam się zmagać. Moja narzeczona, moja kochana Lisa dwa lata temu popełniła samobójstwo. Dlaczego? Bo poroniła i obwiniała za to tylko siebie. Miała depresję, trafiła do ośrodka psychiatrycznego. Nie mogłem tego znieść! Wszyscy uważali moją Lisę za wariatkę, a nie rozumieli jak cierpiała! Dlaczego akurat nam się to zdarzyło?
~*~
Stała przy drzwiach jak słup soli, nie mogąc się z siebie wydusić słowa. Fernando stał naprzeciw niej i rozdzierał jedno ze zdjęć, które jeszcze przed chwilą wisiało na ścianie, po czym wrzucił je do kosza stojącego obok szafki z ubraniami.
- Hej, co się stało. - zdołała z siebie wydusić. Wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi. Podeszła do Hiszpana, chwyciła go za ramiona i spojrzała w oczy. Zobaczyła w nich zbierające się łzy, a wargi Torresa drżały. Przez ułamek sekundy przez głowę przeszła jej myśl, by go pocałować, jednak zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wspięła się na palce i przytuliła go mocno. Czuła jak całe jego ciało trzęsie się z emocji. Po chwili jego ręce powędrowały na plecy Colin.
Siedzieli w ciszy na łóżku Fernando.  Mężczyzna oparty o ścianę nerwowo wyłamywał w palce.
- Wiem, że nie chcesz mówić, a co dopiero opowiedzieć mi co się stało, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie i zawsze cię wysłucham. - oznajmiła dziennikarka pokrzepiająco kładąc dłoń na ramieniu Fernando. Hiszpan spojrzał na nią, lecz nic nie odpowiedział. Dotknął tylko jej ręki, po czym wrócił do gapienia się na ścianę. Nie wiedziała o czym myśli, ale w tej chwili oddałaby dosłownie wszystko, żeby się dowiedzieć. - Zaczęłam pisać książkę o twoim życiu. - wypaliła w końcu chcąc zwrócić jego uwagę. - Czytałam dużo o tym, co się stało, ale chciałabym poznać twoją wersję i to właśnie ją opiszę. Fer, chcę by ludzie dowiedzieli się jak to naprawdę było i przestali cię obwiniać. - dodała błagalnym tonem. Czekała parę długich sekund, które wydawały się być godzinami, kiedy w końcu ponownie na nią spojrzał.
- Nie jestem wart twojego wysiłku. Nie marnuj na mnie czasu. - rzekł. W tej chwili serce Colin rozpadło się na małe kawałeczki. Powiedział to tak gardłowym głosem, jakby zaraz miał się rozpłakać. Tak bardzo chciała mu pomóc! Chciała zdjąć z jego barków ten ciężar.
- Fernando! Nie mów tak! Przeszedłeś tak wiele, jesteś wspaniałym człowiekiem i wszyscy muszą się o tym dowiedzieć! - odparła praktycznie krzycząc. Chciała by znów na nią spojrzał, by się odezwał, jednak nie zrobił tego. Nie wiedział, jak na nią działa. Jego głos był dla Colin narkotykiem, zrobiłaby wszystko, by znów go usłyszeć. - Spójrz na mnie! Odezwij się! - błagała wstając i kucając przed nim, by zwrócił uwagę. Torres jednak spoglądał ślepo przed siebie, ale jego usta drżały. - Wiem, że potrafisz się odezwać! Umiesz, gdybyś tylko chciał nie siedziałbyś tutaj tylko w domu z Norą! Jesteś zwykłym tchórzem, który nie potrafi poradzić sobie z przeszłością! - krzyknęła, a łzy spływały jej po policzkach. Wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała. Fernando wstał i szybkim ruchem złapał ją za nadgarstki i przygwoździł swoim ciałem do ściany, na której wisiały zdjęcia. Ze strachem spoglądała w jego brązowe oczy.
- Skąd możesz wiedzieć co czuję?! Zjawiłaś się nie wiadomo skąd i zgrywasz świętą. Nie przyszło ci do głowy, że nie chcę twojej pomocy ?! - odparł równie głośno. W oczach Hiszpana widziała ogień, a na twarzy pojawiły się rumieńce. Z każdą sekundą, w której ich oddechy uspokajały się napór ciała Torresa na Colin słabł.
- Potrzebujesz pomocy. - szepnęła spokojnie. - Masz rację, nie wiem przez co przechodzisz, ale proszę, pozwól sobie pomóc. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie pomyśl o Norze. Ona cię potrzebuje. - jęknęła żałośnie spoglądając na niego wciąż załzawionymi oczyma.
~*~
Dlaczego stało się z nim to, co się stało? Dowiedział się. Nie wszystkiego, ale przyłapał nas na pocałunku. W tamtym momencie wiedziałem, że mi nie wybaczy. Straciłem najlepszego przyjaciela, który zrobiłby dla mnie wszystko, skoczyłby za mną w ogień, a ja tak po prostu odebrałem mu ukochaną żonę. Po kilku tygodniach Olalla zadzwoniła i powiedziała, że jadą wszyscy razem na kolację. Rozumiałem ją. Chciała ratować swoje małżeństwo, rodzinę. Ja na jej miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Szok przeżyłem, kiedy rano, następnego dnia w wiadomościach prezenter powiedział, że: ,,Fernando Torres pod wpływem narkotyków zabił swoją żonę i syna." Nie zdajecie sobie sprawy jak się poczułem. Mój przyjaciel, przeze mnie wziął narkotyki i kiedy wracali ze wspólnej kolacji stracił panowanie nad samochodem i wszyscy wpadli do rzeki. Przeżył on i Nora, która będzie żyła do końca życia ze świadomością, że tata zabił jej mamę i brata. A co musiał czuć Fernando, kiedy wszystko do niego dotarło? Nie chcę nawet o tym myśleć. 
~*~
Po długim czasie Fernando zgodził się opowiedzieć Colin o wypadku i o tym, co działo się później.  Mówił, że nie pamięta szczegółów, ale jest pewny, że sam nie wziął narkotyków, że nie byłby do tego zdolny. Opowiedział również o romansie Juana i Olalli i jak bardzo był załamany. Chciał wybaczyć żonie, by ratować rodzinę, by nie pozwolić, żeby dzieci wychowywały się w rozbitej rodzinie. Co to jednak związek bez miłości? Kiedy o tym mówił Colin miała ochotę zabić Juana. Jak mógł tak po prostu przychodzić do Torresa po tym wszystkim co zrobił? Buzowało w niej.
~*~
Dlaczego dosypałem mu tego świństwa do picia? Bo byłem zazdrosny. Byłem tak cholernie zazdrosny, że jest szczęśliwy, że ma żonę, dzieci i ma tak cudowne życie. Chciałem, by ktoś poczuł to samo co ja, by to zrozumiał, że posunąłem się do tak karygodnego czynu. Wiem, że nie ma dla mnie przebaczenia. Jestem złym człowiekiem, bo gdy usłyszałem o wypadku ucieszyłem się, że będę miał z kim dzielić uczucia, przemyślenia. Nie trwało to jednak dłużej niż minutę. Uświadomiłem sobie, że moje życie nie ma sensu, po tym co zrobiłem. Bóg mi tego nie wybaczy, będę na zawsze potępiony. Chciałem się zgłosić na policję, jednak coś wewnątrz mnie, co powinno się odezwać nie dało o sobie znać. Nie miałem wyrzutów sumienia. Nie przejmowałem się tym. Nie wysiliłem się nawet, by go odwiedzić. 

Od autorki: No i kolejny rozdział za nami. Wiem, że robi się z tego taka hiszpańska telenowela i że fabuła jest zagmatwana, ale tak wyszło. Mam nadzieję, że coś z tego rozumiecie. Serce mi się kraja, że tak krzywdzę naszego pieguska. Proszę o szczere komentarze, to naprawdę motywuje! Zapraszam również na pierwszy rozdział na he-was-gone. Pozdrawiam i do napisania. Laurel.

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 6

Miłość jest czystym złem. Wchodzi w Twoje życie, do Twojej głowy, a ty nic nie możesz zrobić, tylko się jej poddać. Jest taka nagła, nieprzewidywalna, zaskakująca, bezpośrednia... niezrozumiała. Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się zakochać w osobie, którą znasz od wieków? Wydawać by się mogło, że to niemożliwe. Znacie się, wiecie o sobie praktycznie wszystko, nie czujecie nic oprócz przyjaźni, aż tu nagle BUM! Miłość wdziera się do waszych umysłów - nie możecie myśleć o czymś innym, tylko o sobie nawzajem, do waszych ciał - zwykłe uściśnięcie dłoni jeszcze nigdy nie było czymś tak przyjemnym i intymnym, a pierwsze zbliżenie czułe, namiętne... powodowało dreszcze na całym ciele. Niestety, po pewnym czasie Miłość opanowuje również dusze i macie potworne wyrzuty sumienia. Co jednak możecie na to poradzić? Kochacie się, z utęsknieniem czekacie na kolejne spotkanie. Czujecie się jak Romeo i Julia, których miłość była równie tragiczna w skutkach jak wasza... ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliście.
~*~
Colin siedziała na parapecie wysyłając szefowi skończony i poprawiony już artykuł zajadając winogrona, do których przekonała się dopiero w Chicago. Kiedy mieszkała w Szkocji jadła tylko jabłka i gruszki, a kiedy się przeprowadziła zaczęła tonami jeść różne owoce. Odłożyła laptopa i spojrzała przez okno. Przez ostatnie kilka dni nie mogła przestać myśleć Fernando Torresie. Był dla niej zagadką. Tak, czytała o nim, wiedziała co działo się w jego życiu, ale jaki był naprawdę? Co czuł, jak się zachowywał? Tego nie wiedział nikt. Chciała mu pomóc, teraz tylko to się liczyło. Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy, ubrała sukienkę i sandałki, po czym wyszła z pokoju. Kiedy zamykała drzwi poczuła chłodny oddech na szyi i opuszki palców sunące po jej łopatkach.
- Jesteś tak seksowna, gdy się złościsz. - usłyszała chrypliwy głos. 
- Spierdalaj. - syknęła chcąc odejść, jednak drogę zagrodziła jej ręka Davida. - Czego chcesz? 
- Ciebie, kotku. - odparł przysuwając się bliżej i dotykając nosem jej skroni.
- Palant. - warknęła policzkując go po czym odeszła.
- Pożałujesz tego jeszcze! - usłyszała schodząc po schodach, na co przewróciła oczyma. Miała dość tego kretyna, wciąż do niej nie docierało, że mogła zakochać się w kimś takim. 
Idąc piechotą w stronę ośrodka, w którym przebywał Fernando poczuła wibrowanie komórki, którą trzymała w torebce.
- Słucham? - odebrała koncentrując się na światłach, które zaraz powinny się zmienić.
- Cześć, Colin! - usłyszała wysoki, lekko chrypliwy głos swojej znajomej z Chicago - Melody.
- Mel! - ucieszyła się przechodząc przez pasy.
- Czemu się nie odzywasz? Pamiętasz, miałaś zadzwonić kiedy dolecisz.
- Wybacz, ale miałam tyle spraw na głowie. Co u ciebie słychać?
- Wszystko okej, pokłóciłam się z Landonem, ale myślę że wszystko będzie okej. Szefowi bardzo podobał się twój artykuł, nie jest jednak zadowolony z tego, że zostałaś na dłużej w Londynie.
- Mam do załatwienia coś bardzo ważnego, nie wiem ile to jeszcze potrwa. Przeproś go ode mnie raz jeszcze i powiedz, że będę jak najszybciej mi się uda.
- Spokojnie, przekażę. A jak tam u ciebie?
- Nawet nie wiesz ile się dzieje. Opowiem ci wszystko po powrocie, na razie muszę lecieć, zdzwonimy się wieczorem. Trzymaj się, buziaki. - zakończyła rozmowę rozłączając się. Stała właśnie przed bramą ośrodka. Przywitała się ze strażnikiem, po czym pokazała mu przepustkę i weszła do ogrodu. Zaczęła się rozglądać i chodzić wąskimi dróżkami z kamienia, jednak na żadnej z ławek nie widziała Torresa.
- Przepraszam panią, gdzie znajdę Fernando Torresa? - zapytała czarnoskórą pielęgniarkę, która prowadziła starszego mężczyznę w okularach.
- O ile mi wiadomo od rana jest w swoim pokoju i nie chce wyjść.
- Dziękuję bardzo. - odrzekła, po czym odeszła. Weszła do budynku przez oszklone drzwi z tarasu, po czym skierowała się w stronę recepcji. Ośrodek wcale nie przypominał psychiatryka. Ściany były pomalowane na brzoskwiniowy kolor, wisiały na nich przyjemne dla oka obrazy, w poczekalni znajdowały się wygodne fotele i stoliki, na których leżały stosy magazynów i gazet.
- Przepraszam, mógłby mi pan powiedzieć, jest pokój pana Torresa? - zapytała przesłodzonym głosem uśmiechając się kokieteryjnie do mężczyzny koło trzydziestki. Był dość przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, a na jego palcu nie zauważyła obrączki.
- Ma pani przepustkę? - zapytał. Wtedy Colin myślała, że się popluje i posmarka w jednej chwili. Mówił, jakby był w trakcie mutacji, lub w ogóle jej nie przeszedł. Już Luce miała bardziej męski głos od niego.
- T...tak, oczywiście. - odparła powstrzymując się od śmiechu i wyciągając dokument z torebki.
- Pokój 54. - oznajmił.
- Dziękuję. - wydukała odchodząc. Weszła na pierwsze piętro, tym razem ściany były pomalowane na jasny turkus. Skręciła w prawo i na samym końcu zobaczyła numer 54. Serce zaczęło jej szybciej bić, poczuła ucisk w dołku i mimowolnie uśmiechnęła się. Lubiła spotykać się z Fernando, mimo że nawet nie zwracał na nią uwagi czuła się przy nim sobą. Była tą prawdziwą Colin, nie musiała nikogo udawać. Zapukała, ale oczywiście nikt nie odpowiedział, więc delikatnie nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Zobaczyła Torresa siedzącego na ziemi, opartego o łóżko i patrzącego na przeciwną ścianę. Szkotka również tam spojrzała. Zobaczyła na niej kilka przylepionych taśmą klejącą zdjęć. Na jednym cała czwórka Torresów uśmiechała się do obiektywu, a za nimi można było zobaczyć plażę, na drugim widniały podobizny Nory i Leo, a na trzecim przybliżona twarz Olalli.
- Witaj, Fernando. - uśmiechnęła się do niego delikatnie. Znów miał zarośniętą twarz, jednak zobaczyła lekki ruch wargi. - To znowu ja, Colin. Pamiętasz mnie, prawda? Posiedzę z tobą chwilę, dobrze? - zapytała siadając na ziemie obok. Wpatrywała się w niego studiując każdy centymetr twarzy Hiszpana. - Hej, Fer, spójrz na mnie. - jęknęła ściskając jego rękę. Drugą dłoń położyła na  policzku Torresa i odwróciła jego twarz w swoją stronę. Spojrzał mu głęboko w oczy, które wciąż wyrażały te same emocje, przez co ponownie krajało jej się serce. - Pomogę ci, rozumiesz? Nie odpuszczę, do puki znów nie będziesz szczęśliwy. - dodała gładząc policzek byłego piłkarza.
~*~
Wasza miłość z każdym dniem rozkwita, robi się coraz bardziej gorąca i namiętna. Nie możecie powstrzymać waszych ciał, każdy dotyk sprawia niewyobrażalną przyjemność, a od pocałunków kręci wam się w głowach. Nie możecie złapać oddechów, kiedy się widzicie. Oni przeżywali dokładnie to samo. Ich miłość była zakazanym owocem, a jak to się mówi: ,,Zakazany owoc smakuje najlepiej". Wyobrażacie sobie co ci zakochani przeżyli, kiedy ich związek wyszedł na jaw? Te potworne wyrzuty sumienia. Oboje kogoś zdradzili. Ona męża, a on przyjaciela. Co jednak mogli na to poradzić? W końcu Miłość jest okrutna i uderza w najmniej oczekiwanym i najmniej odpowiednim momencie.
~*~
Robiło się coraz później, zaczęło się ściemniać, a deszcz lunął z nieba na ulice Londynu. Colin siedziała obok Torresa opowiadając mu o rzeczach, które wydarzyły się w ostatnich miesiącach. W pewnym momencie zauważyła łzę spływającą z kącika oka Hiszpana, który bez przerwy wpatrywał się w zdjęcia na ścianie.
- Fernando. - szepnęła. - Nie możesz się wciąż zadręczać. Ten wypadek, to nie była twoja wina i pomogę ci to udowodnić, ale musisz się otrząsnąć. Nora cię kocha i potrzebuje! Nie chcesz chyba, żeby wychowywała się bez ojca i w przekonaniu, ze to on jest winny śmierci jej matki i brata. - dotknęła jego ramienia i czekała na jakąś reakcję. - Możesz wszystko zmienić, jesteś panem swojego życia. - dodała. Fernando otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak szybko je zamknął. Mięśnie pod jego białą koszulką napięły się, a szczęka zacisnęła. Serce podskoczyło Colin do gardła, wystraszyła się, jednak po chwili Hiszpan rozluźnił się. Powoli odwrócił głowę w jej stronę, spojrzał Colin w oczy i ledwo dosłyszalnym głosem szepnął:
- Dziękuję. - na dźwięk jego niskiego głosu włoski na jej ciele stanęły dęba. Wyobraziła sobie, jak mówił na co dzień zmysłowym, chrypliwym głosem. Fernando odwrócił się i znów spojrzał na fotografie.
 ~*~
Nie tylko dwójka zakochanych miała coś na sumieniu. Wbrew pozorom nie oni byli winni całej tej tragedii. Najbardziej zawinił On. Samotny, opuszczony przez wszystkich egoista, który był po prostu zazdrosny i chciał wykorzystać to zajście by poczuć się lepiej, zrobił to tylko dla rozrywki, która przemieniła się w koszmar.

Od autorki: Witajcie moi mili! Jak tam święta i Sylwester? Ja jestem bardzo zadowolona! Rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie, jestem z niego dumna. Wiem, że część z Was chce mnie za to zlinczować, ale wybaczcie! Mam nadzieję, że się podoba. Co sądzicie o nowym szablonie? Mi bardzo się podoba, całkiem inny niż poprzedni. Proszę o szczere komentarze, one na prawdę wiele dla mnie znaczą. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.
P.S. Rozdział dedykuję mojej wspaniałej Nandos, którą boli główka (nie przeze mnie, oczywiście!). Wiedzcie wszyscy, że za niedługo wróci ona do pisania... chociaż ,,za niedługo" może się przeciągnąć, haha. Kochana moja <3